Posiadasz zdjęcia z Dąbrowy Górniczej?


Zapraszam do kontaktu wszystkie osoby, które mają jakiekolwiek dąbrowskie archiwalia. Zachęcam również do kontaktu tych z Państwa, którzy mają wiedzę o firmach, osobach, stowarzyszeniach etc. z naszego miasta. Mechanizm strony umożliwia samodzielne dodawanie informacji. Każdy może zostać Redaktorem Dawnej Dąbrowy !




Więcej

Ostatnio dodane

  • Żydowski obóz pracy w Gołonogu

    Dokument opisujący żydowski obóz pracy w Gołonogu.

    Materiał pochodzi ze strony Arlosen Archives 

    Serdeczne podziękowania dla Marka Nuckowskiego za odnalezienie materiałów.

    Więcej
  • Żydowski obóz pracy w Dąbrowie

    Dokument opisujący żydowski , krawiecki obóz pracy w Dąbrowie Górniczej.

    Materiał pochodzi ze strony Arlosen Archives 

    Serdeczne podziękowania dla Marka Nuckowskiego za odnalezienie materiałów.

    Więcej
  • Żydowski obóz pracy w Dąbrowie

    Dokument opisujący żydowski , krawiecki obóz pracy w Dąbrowie Górniczej.

    Materiał pochodzi ze strony Arlosen Archives 

    Serdeczne podziękowania dla Marka Nuckowskiego za odnalezienie materiałów.

    Więcej
  • Z biegiem Wisły - Dąbrowa górnicza

    Rozdział „Dąbrowa Górnicza”: Obrazki o kraju z ponad 200 rysunkami w tekście i 2 mapami”. Warszawa. Nakład Gebethnera i Wolffa. Kraków. G. Gebethner i S-ka. 1901, s. 52-53. Druk P. Laskauera i W. Babickiego w Warszawie. Autorki opracowania: Jadwiga Chrząszczewska i Jadwiga Warnkówna.

    Dąbrowa górnicza.

    Poetyczną nazwę Dąbrowy nosi znana w całej Europie osada fabryczna i górnicza, w dolinie rzeki Przemszy leżąca.

    To nasz skarbiec, z którego codziennie armia robotników wydobywa węgiel i rozsyła po całym kraju, by wprawiał w ruch setki maszyn, pędził po szynach ładowane pociągi, oświecał i ogrzewał mieszkania ludzkie, bo wielka moc i wielkie bogactwa ukryte są w tych niepozornych, bezkształtnych bryłach, słusznie przez poetów czarnymi dyamentami zwanych. Potrzeba tylko rozumu i pracy, by je stamtąd wydobyć.

    Kopalnie węgla w Dąbrowie sąsiadują i łączą się plantem kolei z hutą żelazną cynkową, nieco opodalleżącą. Huta, widziana w noc pogodną, potężne robi  wrażenie. Trzy piece rzędem, jeden za drugim stojące, tworzą jakby jedną całość i zdają się być ogromną basztą średniowiecznego zamczyska. Oko szuka tu mimowoli zwodzonych mostów, po których przed wieki wjeżdżały hufce zbrojnych rycerzy.

    Budynki, okalające hutę, to walcownia, blachownia i fabryka drutu. Wszystkie trzy przemiany, przez jakie przechodzi żelazo, odbywają się w podobny sposób. Hutnicy podkładają pod walce olbrzymie kawały rozpalonego surowca, żelazo, popychane siłą maszyn, przesuwa się między walca mi i bezkształtna bryła przybiera formę sztaby lub blachy.

    W druciarni znowu robotnicy, doprowadziwszy żelazo do odpowiedniej cienkości, nawijają je na rodzaj motowidła i wyrzucają w formie wielkich wieńców ognistych.

    Obok inna praca. Tu niby jakąś czarodziejską układają księgę. Z walcowni, jedna po drugiej zsuwają się karty olbrzymie i ogniste, a robotnicy podnoszą je cęgami i podkładają pod wielkie nożyce, by im nadać odpowiednie rozmiary. Te karty, to rozpalona blacha żelazna.

    Huta drży, jęczy, dudni, parska… Czoło jej wieńczy korona z płomieni, wśród których — jak olbrzymie dyamenty— lśnią elektryczne światła.

    Jak rok długi, ogień w hutach nie gaśnie, wielkie piece ciągle są czynne, bo gdyby raz zgasły olbrzymie kawały surowca, jużby ich później żadna siła ludzka stopić nie zdołała.

    Mimo blizkiego sąsiedztwa górnicy z hutnikami żyją w ciągłej niezgodzie i wzajemnie drwią jedni z drugich przy każdej sposobności.

    Idą, idą smolipyski,
    Zamiast palców — mają łyżki
    Wyszli, wyszli ze śmierdziuchy,
    Okręcają się w kożuchy.

    Takie są, uprzejme przytyki górników do narzędzi hutniczych kształtem, przypominających łyżkę, do cuchnących gazów, wydobywających się z pieców, oraz do ciepłej odzieży, jaką hutnicy—przyzwyczajeni do gorąca —zawsze nosić muszą.

    W zamian za tę piosenkę, górnicy inną również miłą słyszą.

    Ziemię świętą ryje,
    Wodą zgniłą żyje,
    Wózki kret popycha,
    A na słońcu zdycha.

    Ciężką jest praca górnika i wcześnie bardzo się zaczyna:

    W pół do szóstej bije,
    [górnik się wybiera,
    Żona lampkę daje i
    [drzwi mu otwiera.

    Uzbrojony w oskard, z lampką przyczepioną do czapki, by mieć ręce swobodne, żegna górnik rodzinę zwykłem „szczęść Boże” i śpieszy do szybu.  Szybem nazywają otwór kopalni. Głębokość jego bywa rozmaitą, często do 4,000 łokci dochodzi.

    Na dno szybu górnicy spuszczają się za pomocą szali, jest to mocna, żelazna klatka. Dwie takie szale w ustawicznym są ruchu, gdy jedna zjeżdża, druga tą samą siłą do góry się wznosi, a na każdą podróż tylko kilkudziesięciu sekund potrzeba. Komu jednakże ten sposób podróży nie podoba się, ten może zejść aż na dno kopalni dość stromymi i bez poręczy schodami, jak to to widać na załączonej rycinie.

    Dno szybu, to środowisko, do którego ze wszystkich stron zbiegają się chodniki, t. j. korytarze w ziemi wykute. Długość i wysokość chodników bywa rozmaita; jedne są tak nizkie, że górnik tylko, leżąc, pracować może, ale bywają i wysokie na kilka piątr komory, całym lasem grubych belek podparte.

    Ruch i życie wre  w kopalni; górnicy kilofem walą w skały i śpiewają wesoło. Gwizdać  tylko pod ziemią nie wolno, istnieje bowiem  powszechny między górnikami przesąd, że „skarbnik” duch gór,  gwizdania nie lubi i śmiałka, który o tem nie pamięta, śmiercią  każe. Skarbnik wygląda jak zwyczajny człowiek, tylko że jedną nogę ma z końskiem kopytem, czasami mignie w oddali jak blady ognik, a czasem zapuka w skałę, ostrzegając w ten sposób górników, że niebezpieczeństwo im grozi. Kogo skarbnik polubi, temu nie poskąpi pomocy i rady, lecz biada, jeżeli się  zagniewa, nic wtedy górnika od kary nie uchroni.

    PODANIE O SKARBNIKU.

    „Był raz młody chłopak, który przyszedł do dąbrowieckiej kopalni. Na początek dali mu taką robotę, że ładował węgiel na wózki i byłby pewnie ładował do sądnego dnia, bo obcemu niełatwo o lepszy zarobek, aż skarbnik upodobał go sobie i jak nie stanie raz przed nim i nie powie: „chodź zemną”, a był ubrany jako zwyczajny sztygar i chłopak myślał se, że to sztygar, tak i poszedł zanim. A skarbnik pyta dalej:  „Masz olej w lampce?” „Mam.”. „A chleb masz?” „Mam”. „To chodź, pokażę ci kopalnię.” Doszli do nowego numeru, a tu ściana rozstępuje się i weszli w sam środek pokładu węgla, a skarbnik pokazywał chłopcu, gdzie węgiel najgrubszy, gdzie jaka woda, a chłopak myślał, że dzień cały chodzi, bo mu oleju i chleba starczyło. Nareszcie skarbnik wyprowadził chłopca na podszybie i dał mu kartkę ze swoim podpisem, jako mu na górze mają wypłacić, za cały czas, co 0n był pod ziemią, ale przykazał też, aby nie ważył się nigdy do kopalni wracać. Kiedy chłopak na górze kartkę oddał, zaczęto po księgach szukać, kiedy taki a taki robotnik jest zapisany i ledwie znaleźli, że to było przed rokiem. Okrutnie się tedy dziwowali i nie wierzyli chłopcu, ale jak zaczął im rozpowiadać, tak i zmiarkowali, że to rzetelny skarbnika podpis i za cały rok chłopcu wypłacili, a i sami skorzystali, dowiedziawszy się, gdzie czego szukać pod ziemią. Pół roku wytrzymał chłopiec bez kopalni, jako mu skarbnik nakazał, ale potem tak go bez węgla cniło, że nie wytrzymał i poszedł. Ale ino co się spuścił, a tu w szybie maleńki kamyczek w samą głowę go trafił i zabił na miejscu. Tak ukarał skarbnik nieposłuszeństwo swej woli.”

    Śmierć często zagląda górnikom w oczy. Ogień, woda, powietrze, trzy potężne żywioły grożą mu bezustannie. Kopalnie dąbrowieckie sięgają pod koryto Przemszy i różnych jej dopływów, stąd pochodzi nieustanne przesiąkanie wody do wnętrza komór i chodników.

    Z wodą ciągle walczą pompy, wydobywające ją na powierzchnię, ale jakże często mała nieostrożność powoduje zalew kopalni i śmierć wielu górników.

    Drugim wrogiem kopalni jest ogień. Wybucha on z powodu nagromadzonego w szczelinach miału węglowego i innego jeszcze minerału, zwanego pirytem, czyli siarczanem żelaza. Od takiego wybuchu największa nawet ostrożność ustrzedz nie może, bo sproszkowany węgiel sam się przez zetknięcie z powietrzem zapala. Jeżeli pożar jest mały, górnicy gaszą go wodą, jeżeli większy, wznoszą na drodze, którą się posuwa tamy, t. j. ściany z ogniotrwałej cegły. Często długie miesiące, a nawet lata jedna część kopalni płonie, w drugiej zaś pracują i tylko czasem, gdy zbliżą się do zagrożonego miejsca, syk płomieni i głuche odgłosy trzaskającego węgla ostrzegają górników, że potężny wróg jest blizko.

    Wiele innych jeszcze niebezpieczeństw grozi górnikom. Przy rozsadzaniu skał dynamitem często olbrzymie komory węgla odrywają się nagle, miażdżąc i kalecząc pracujących, często sklepienie źle podparte runie, grzebiąc żywcem nieszczęśliwych, których rzadko kiedy towarzysze uwolnić mogą.

    Ale wszystkie te klęski i niebezpieczeństwa nie odstraszają górnika, więc pracuje i śpiewa:

    Kopalnie, kopalnie, to nasze pałace,
    Niejedna panienka rzewliwie zapłacze,
    Rzewliwie zapłacze i tęskno zaśpiewa,
    Bo się w każdej chwili nieszczęścia spodziewa.

    Patronką górników jest święto Barbara, o której taką opowiadają legendę.

    LEGENDA O Ś-tej BARBARZE.
    „Dyoskuros, pan wielki i bogaty, ale strasznie zły i zawzięty, miał córkę dobrą jak anioł, imieniem Barbara. Córka ta przyjęła wiarę Chrystusową, ale ojciec jej ani sam chciał się nawrócić, ani Barbarze wyznawać wiary chrześcijańskiej nie dozwalał, a gdy ona przy swojem obstawała, wpadł w gniew straszny i chciał ją zabić. Męczenniczka uciekła, ale Dyoskur już ją dopędzał i byłby zatłukł, dopadłszy do skały.

    Aż tu skala, chociaż to kamień, ulitowała się świętej, otworzyła się jak drzwi i schowała dziewicę. Od tej pory św. Barbara jest patronką górników, bo któż, jeżeli nie oni, kują w skale, przed kim, jeżeli nie przed nimi i najtwardszy kamień rozstąpić się musi.”

    Dnia 4 grudnia, górnicy obchodzą uroczyście święto swej patronki. Ustają wówczas wszelkie roboty, a proboszcz miejscowy spuszcza się na dno kopalni i w kaplicy wykutej w węglu, odprawia Mszę św. przed posągiem św. Barbary, także z węgla wyrzeźbionym.

    Cały zarząd, wszyscy górnicy w paradnych mundurach modlą się z wielkiem skupieniem ducha i po skończonem nabożeństwie, śpieszą na powierzchnię ziemi do kościoła, śpiewając chórem:

    Barbaro święta! Perło Jezusowa
    Ścieżko do nieba górnikom gotowa,
    Wierna przy śmierci patronko, smutnemu
    Konającemu.

    Paradny strój górnika składa się z ciemnej bluzy ze stojącym kołnierzem i pozłacanymi guzikami, na których wyryto dwa młotki na krzyż złożone — godło górnika. Pas szeroki opina kurtkę, z tyłu zaś spuszcza się specyalna górnicza, szeroka łata ze skóry — niby fartuszek, pozwalający górnikowi siąść na mokrym kamieniu, lub bryle węgla, bez powalania ubrania.

    Od czasu założenia kopalni węgla w dąbrowieckiej dolinie, t.j. od r. 1796, a więc jeszcze za rządu pruskiego, cała okolica powoli, lecz stale zmienia swój charakter. Tu skutkiem podminowania grunt się pozapadał, tam potworzyły się wysokie wały popiołu i odpadków, owdzie czernieją głębokie, przepaściste jamy, pozostałości robót, zwanych odkrywkami.

    Ogromny napływ obcej, głównie niemieckiej ludności przyczynił się do zatracenia dawnych miejscowych obrzędów, ubioru, popsuł język i obyczaje. W potocznej mowie górnicy używają mnóstwo wyrazów niemieckiego pochodzenia. Roztopiony zuzel nazywają szlaka, nadzorca górników to sztygar,  kandydat na górnika—szleper, dzień wypłaty zarobku — geld-tag i t. p.

    Z pozoru Dąbrowa górnicza nie wygląda ani na wieś ani na miasto — ulice ma niebrukowane, a małe nędzne domki stykają się tam z wysokiemi kamienicami.

    Gęsta chmura dymu bezustannie wisi nad osadą, pokrywając wszystko dokoła warstwą pyłu i tłumiąc rozwój roślinności, chociaż biedne krzewy i drzewa co wiosna nowe wypuszczają pędy, walcząc odwiecznie z grożącą im zagładą. Brak drzew, brak kwiecia, brak śpiewu ptaków w Dąbrowie! Turkot maszyn wypędził skrzydlate stworzenia—pył i dym zjadliwy wysuszył rośliny.

    A jednakże Dąbrowa wiele ma uroku i powabu. Życie nie sączy się tam powoli, nie stoi, jak woda w deszczowych kałużach, ale płynie wartkim, porywającym wszystko ze sobą, prądem.

    Kopalnia umie przywiązywać ludzi i kto raz zakosztował tego życia pełnego walk, niebezpieczeństw, ciężkiej pracy, ale i tajemniczego czaru, ten już nie zechce zamienić go na inne.

    Odkrywkami nazywają miejsca, gdzie minerał znajduje się blizko powierzchni gruntu, gdzie potrzeba tylko odkryć go, czyli zrzucić wierzchnią warstwę ziemi. Takiemi odkrywkami można nieraz dostać się do głębi kopalni.

    Wesoły, odważny górnik, niby żołnierz trwa na posterunku i rozbijając młotem skałę tak w rzadkich chwilach trwogi prosi swej patronki:

    „O święta Barbaro zlituj się na demną,
    Żebym tu nie został pod tą ziemią ciemną,
    Żonaby płakała, dzieciby płakały,
    Że swojego ojca śmierci nie widziały”.

    Obfitość różnych minerałów, a szczególniej węgla kamiennego, stała się źródłem bogactwa dla całej okolicy. Kopalnie zapotrzebowały maszyn, maszyny—rąk, zaczęli więc napływać ludzie, zaczęto wznosić fabryki.

    Dla wzrostu i rozszerzenia handlu, nieodzowna jest łatwość zbytu towarów, t. j. by je można bez wielkiego trudu i kosztu przewozić do innych miast, gubernii, krajów. Dobre i liczne drogi są więc potrzebne, a najmniej kosztowne, nie potrzebujące utrzymywania w porządku są drogi wodne, których jednakże gubernia piotrkowska prawie nie posiada.

    Warta przecinają wprawdzie od południa, ale dopiero w nowo – radomskim powiecie zaczyna być spławną. Pilica płynie na samej krawędzi gubernii, a inne rzeki, jak Bzura śpiesząca ku Wiśle, Nur ku Warcie, także wielkiego pożytku dla żeglugi nie przynoszą.

    Brak komunikacyi wodnej wynagradza gubernii piotrkowskiej dogodne położenie. Środkiem guberni prawie od Warszawy, aż pod Kraków, ciągnie się długie choć niewysokie wzniesienie, niby naturalna grobla, łącząca się z różnemi wyniosłościami w środkowej Europie.

    Ta grobla—to najlepsza przez naturę dana droga. W r. 1848 przeprowadzono samym jej środkiem linię kolei żelaznej, a od tej chwili przemysł i handel podniósł się szybko i dziś gubernia piotrkowska uważa się jako najbardziej przemysłowa i stosunkowo najbogatsza w naszym kraju.

    Jedna tylko w tem jest bieda, że prawie wszystkie fabryki, przynoszące rok rocznie miliony rubli dochodu, należą do Niemców, którzy sprowadzają swoich rodaków, powierzając im wszystkie korzystniejsze zajęcia.

     

    Więcej
  • Czy jesteśmy fotogeniczni

    Wycinek artykułu z czasopisma Kino nr 14 z 3.4.1932 pt. „Czy jesteśmy fotograficzni”.  W nim nieco o Atanazym Maciaszczyku z Dąbrowy Górniczej jako potencjalnym „młodym lordzie”…

    Więcej
  • Z Dąbrowy do Rawy

    Rozdział „Z Dąbrowy do Rawy”: Obrazki o kraju z ponad 200 rysunkami w tekście i 2 mapami”. Warszawa. Nakład Gebethnera i Wolffa. Kraków. G. Gebethner i S-ka. 1901, s. 52-53. Druk P. Laskauera i W. Babickiego w Warszawie. Autorki opracowania: Jadwiga Chrząszczewska i Jadwiga Warnkówna.

    Z Dąbrowy do Rawy

    Wyżyna Śląska, gdzie to nasza stara Wisła początek bierze, długim klinem wkracza od południa – zachodu do Królestwa Polskiego, a spotka wszy się z idącemi od Krakowa wzgórzami, zniża się stopniowo, niknie i przechodzi w doliny co niby pasem kraj nasz w poprzek na dwie części dzielą.

    Wapienne wzgórza, grunt jałowy, nieponętne to warunki dla rolnika, nie wróżą one dostatku mieszkańcom; a jednak ta część kraju, zwana gubernią piotrkowską, bogata jest bardzo, a jednak żyje tam mrowie ludzi, a jednak chleba nikomu nie braknie, co więcej, nawet wielu mieszkańców do ogromnych bogactw dochodzi i doszło.

    I czemże to? Przecież ziemia uboga, nędzne i ubogie plony daje. Tak jest, ziemia jałowa, biedna, ale leżą w niej skarby nieprzebrane : żelazo, cynk, wapień, węgiel kamienny. Niby skamieniałe rzeki podziemne ciągną się na południe gubernii piotrkowskiej pasy rozmaitych kruszców.

    Wapienne wzgórza, z których wypalają wapno i obrabiają cegiełki do budowy służące, długimi sznurami, aż na północo-zachód gubernii pod Inowłódz- dochodzą. Rudę cynkową kopią, począwszy od Olkusza, aż do Siewierza, a pas rudy żelaznej het do miasteczka Panek za Częstochową sięga.

    Lecz największem bogactwem gubernii piotrkowskiej są kopalnie węgla kamiennego w miejscowości, zwanej Dąbrowa górnicza. Minerał ten, jak wiadomo, powstał z olbrzymich roślin, podobnych do skrzypów i widłaków, które teraz jako szkodliwe drobne chwasty z pól naszych usuwamy.

    Skutkiem różnych przewrotów, jakie przed tysiącami lat dokonywały się na świecie, ziemia pochłonęła te lasy, woda je zalała, piaski ścisnęły i przygniotły.

    Mijały nowe lat tysiące, a zagrzebane drzewa pod wpływem ciepła, wilgoci i ciśnienia ogromnych warstw ziemi, zwęglały się powoli, aż zamieniły w masę czarną , połyskliwą , nazwaną węglem kamiennym. Im taki węgiel większą ilość lat pod ziemią spoczywa, tem staje się twardszy i czarniejszy.

    I torf, powstały z różnych roślin błotnych wolno butwiejących w wilgoci, mógłby także po upływie wieków w węgiel się zamienić.

    Już od lat kilkuset węgiel używany był jako paliwo, lecz wydobywanie go w większej ilości zaczęło się dopiero w początkach XIX-go wieku w Anglii, gdzie są podobno najbogatsze pokłady w całej Europie. Inżynierowie i górnicy obliczyli, że jeżeli zapotrzebowanie węgla nie wzrośnie, to Anglia wyczerpie swoje zapasy dopiero za lat czterysta, a Dąbrowa górnicza za lat dwieście.

    A nie mało się tego węgla zużywa. Podobno dziennie na całej ziemi wychodzi go 14 milionów korcy i gdyby całą tę ilość można było przewieźć odrazu — pociąg musiałby składać się z 14,000 wagonów i zająłby przestrzeń tysiąc wiorst długą, czyli taką mniej więcej odległość, jak od Paryża do Petersburga.

    Wyliczono również, że przeszło dwa miliony górników na całej kuli ziemskiej pracuje nad wydobywaniem węgla i że ogólna wartość rocznej produkcyi wynosi tysiąc dwieście milionów rubli.

    Więcej
  • Korespondencja - Dąbrowa Górnicza

    Artykuł z „Wiadomości Polskich” nr 26 z 19.04.1915 roku:

    KORESPONDENCJE

    Dąbrowa Górnicza, w kwietniu.

    W niedzielę d. 11. kwietnia odbyła się w Dąbrowie uroczystość, poświęcona uczczeniu pamięci kościuszkowskiego powstania. Rano na uroczystem nabożeństwie przemawiał ks. Augustyniak w kościele, przepełnionym publicznością, wśród której widziano wszystkich reprezentantów miejscowych władz austrjackich cywilnych i wojskowych. mowa uczyniła silne wrażenie podniosłym nastrojem, w którym natchnienie religijne łączyło się z zapałem patrjotycznym. Kaznodzieja wzywał naród do solidarności, budził w nim wiarę w blizkie wyzwolenie ze stuletnich więzów niewoli.

    Przez cały dzień na ulicach snuły się tłumy a wszyscy mieli na piersi kokardki narodowe, sprzedawane przez miejscowe panie. O czwartej po południu rozpoczął się koncert.

    Słowo wstępne wygłosił poseł dr. Bobrowski. Zaznaczył, że po raz pierwszy od lat 100 można na tej ziemi uczcić publicznie pamięć bohaterów, których czyny świecą przykładem wszystkim pokoleniom patrjotów, gdyż od czasu upadku Polski wszystkie dążenia wyzwoleńcze w Polsce zwracały się przeciw Rosji, pchały naród do walki orężnej z Caratem.

    Tę ciągłość antyrosyjskiej orjentacji udowodnił nie tylko faktami politycznymi, lecz powołał się na poezję narodową, na prace historyków polskich. Wspaniały odczyt zakończył mówca wezwaniem: do Legionów!

    Muzyczną część uroczystości wypełnił śpiew p. Jana Zopotha i gra fortepianowa utalentowanej artystki, ob. Chamskiej. Artysta dramatyczny, Siemaszko deklamacją Bitwy Racławickiej do łez poruszył słuchaczy; deklamacja pieśni Legionów p. Relidzyńskiego wywołała nieopisany zapał, aż w końcu znów ukazał się na estradzie nieoceniony Siemaszko i przepysznym monologiem pansławisty pobudził całą salę do serdecznego śmiechu.

    Koncert zgromadził mnóstwo ludzi. Zaledwie trzecia część przybyłych mogła znaleźć miejsce na sali, a byli między nimi tacy, co umyślnie na ten dzień zjechali z Zawiercia, Ząbkowic i okolicy. To też zażądano powtórzenia koncertu w następną niedzielę. Dochód przeznaczono na rodziny Legionistów. Sympatja dla Legionów rośnie, a napływ ochotników wzmaga się z dniem każdym.

    Więcej
  • Napad bandycki w Ząbkowicach

    Siedem Groszy nr 83, str. 3,  z 26.03.1934
    Napad bandycki w Ząbkowicach
    Sprawcy skazani na 8 i pół roku więzienia

    Niedawno donosiliśmy o napadzie bandyckim na mieszkanie małżonków Tuchowskich w Ząbkowicach, a obecnie mamy do zanotowania drugi podobny fakt napadu rabunkowego na Tuchowsklch.

    Powodem tego jest fakt, że Tuchowscy uchodzą w całej okolicy za ludzi b. bogatych, posiadających dużo gotówki.

    Ostatni napad na Tuchowskich był dziełem trzech bandytów, grasujących w całem Zagłębiu i odznaczających się niezwykłem wyrafinowaniem i okrucieństwem.

    Tuchowski przebywał w jednej z fabryk ząbkowickich, gdy pod drzwi jego mieszkania przybyło trzech zamaskowanych bandytów i obudziwszy śpiącą jego żonę, zawiadomili ją, że mąż uległ nieszczęśliwemu wypadkowi i jeżeli chce się z nim jeszcze zobaczyć przed śmiercią, to niech zabierze książeczkę Kasy Chorych i natychmiast idzie do fabryki.

    Przerażona kobieta ubrała się spieszne chcąc wyjść, w chwili jednak, gdy otwierała drzwi, do mieszkania wtargnęli bandyci i
    obezwładniwszy Tuchowską skradli z mieszkania zegarek i 100 zł.

    Jak się okazało, sprawcami byli: 25-letni Tadeusz Golczyk, Jan Kulik z Błędowa i Kazimierz Pałka z Tucznej Baby.

    Wymienieni stanęli w ub. piątek przed sądem okręgowym w Sosnowcu, przy czem Golczyka skazano na półtora roku, Kulika na 3, a Pałkę na 4 lata więzień, wszystkich przytem na pozbawienie praw.

    Więcej
  • Miraże z Kosmosu

    „KOSMOS” – CZASOPISMO POLSKIEGO TOWARZYSTWA PRZYRODNIKÓW IM. KOPERNIKA – R. 49. z. 3 1924

    Miraże w „pustyni” Błędowskiej.

    (Sur le mirage; observations foites dans le „desert” de Błędowska).
    Napisał KAZIMIERZ PIECH.

    Powszechnie znane są ludności krajów stepowych i pustynnych zjawiska pozornego pojawiania się jakby jezior i stawów w niewielkiej od miejsc obserwacji odległości.

    Dzieje się to zazwyczaj w pogodny i dość spokojny dzień — po chłodnej zwykle nocy.

    Słońce ogrzewa w godzinach porannych i południowych ogromnie silnie powierzchnię ziemi, a pośrednio i warstwy powietrza tuż przy ziemi. Górne warstwy powietrza pozostają chłodne. W rezultacie tego rodzaju rozkładu rzadkich u dołu, a coraz gęstszych ku górze warstw powietrza, promienie świetlne, wysyłane przez przedmioty ponad poziom linji wzroku obserwatora wzniesione, dochodzą do oka obserwatora na dwojakiej równocześnie drodze — raz wprost od przedmiotu do oka, — a drugi raz na drodze nieco wygiętej wskutek wielokrotnego załamywania się i zupełnego odbicia się promieni w warstwach coraz to niższych powietrza o malejącej gęstości.

    Te dwojakie promienie, z jednego zresztą miejsca wyszłe, powodują powstanie w oku naszem dwu obrazów tego samego przedmiotu. Obraz górny widzimy wyraźnie, a drugi występuje jako słabsze, lustrzane odbicie tegoż u dołu. Ponieważ równocześnie widzimy także i lustrzany obraz sklepienia niebieskiego odbity w przyziemnych, rzadkich warstwach powietrza w pobliżu oglądanych przedmiotów, więc ogólne wrażenie, jakie widz odnosi jest takie, że w pewnej odległości od niego rozciąga się jakby lekko drgająca tafla jeziorna, a w niej przeglądają się i odbijają drzewa,   wydmy,   wzgórza,  domy i t. d.

    Miraże tego rodzaju miałem wielokrotnie sposobność oglądać na stepach i piaskach astrachańskich. Złudzenie, iż w pobliżu jest duże jezioro było tak wielkie, że początkowo — nie wiedząc z czem mam do czynienia — dążyłem w tę stronę, sądząc, że jestem w pobliżu jednej z wielu zatok morza Kaspijskiego. Oczywiście w miarę, jak się zbliżałem, tafla jeziorna nikła, a w zamian za to pojawiało się nowe jezioro nieco dalej.

    Poznawszy dokładnie przyczyny tego zjawiska, uważałem za rzecz zupełnie możliwą pojawianie się tego rodzaju mirażów i u nas.

    Najlepszym terenem dla powstania tego rodzaju zjawisk muszą być na ziemiach polskich te obszary, które na większych przestrzeniach nie mają roślinności, a są przytem dostatecznie płaskie i mało morfologicznie urozmaicone.

    Dwukrotnie udało mi się na małą skalę zjawisko to zaobserwować na błoniach krakowskich — a nieco lepiej w lipcu 1921 na Pieprzówkach koło Sandomierza, gdzie podobny miraż oglądała wraz ze mną wycieczka rolniczo – botaniczna prowadzona przez Prof. K. Roupperta.

    W roku bieżącym bawiłem dwukrotnie na „pustyni” Błędowskiej w okolicach Olkusza. Pustynia ta, mająca około 10 km długości a 3—4 km szerokości, jest obszarem piasków niemal płaskim, jedynie bowiem części nad Przemszą i części brzegowe pustyni są nieco wyższe i nierówne z powodu nawiania piasku w formie wydm między rosnące tam drzewa.

    W dniu 18. maja 1924 bawiłem we wschodniej części „pustyni” Błędowskiej wraz z wycieczką Kursów Nauczycielskich w Krakowie. Poranek tego dnia był chłodny, w południe słońce prażyło dość silnie. W momencie, gdyśmy się znaleźli w pośrodku wielkiej płaszczyzny piasczystej, ukazała nam się w zachodniej stronie „pustyni” falująca lekko, ciemno – stalowa tafla jeziorna, w której przeglądały się wydmy i drzewa na nich rosnące tak, że złudzenie istnienia pobliskiego jeziora było zupełne.
    Złudzenie to potęgowały jeszcze wysepki na „jeziorze”, które nie były niczem innem, jak niewielkiemi wydmami piasczystemi,   pokrytemi niską roślinnością.

    Zjawisko to obserwowaliśmy przez przeszło godzinę, a złudzenie istnienia tafli jeziornej nie znikało, owszem potęgowało się jeszcze przy oglądaniu tego pozornego jeziora przez 8-krotnie powiększającą lornetkę polową Zeissa.

    Uczestnicy wycieczki nie wierzyli mi, że to tylko miraż — twierdzili stanowczo, że w tej części pustyni musi być widocznie jezioro.

    Tafla pozornego jeziora była od nas o 2—2,5 km odległą, przekonaćby mi zatem było dość łatwo uczestników wycieczki, że tam niema jeziora, przez udanie się w to miejsce. Jest to jednak, jak wiadomo, niekonieczne, gdyż wystarczy wznieść się parę metrów ponad otaczającą równinę, a miraż niknie. Ponieważ w pobliżu były wydmy, więc wyprowadziłem towarzyszów wycieczki na grzbiet tychże, i tu każdy mógł się dowodnie przekonać, że uległ złudzeniu.

    Zjawisko podobne, choć w mniej pięknej formie oglądałem wraz z uczestnikami wycieczki rolniczo – botanicznej U. J. prowadzonej przez Prof. K, Roupperta, w tem samem miejscu „w dniu 14. czerwca 1924 roku.

    Wobec wątpliwości, jakie podnoszono na temat, czy w naszym klimacie miraże, choćby nawet na „pustyni” Błędowskiej 1), rzeczywiście kiedykolwiek widywano, uważam za stosowne podać powyższy komunikat o pojawianiu się miraży w Polsce do wiadomości ogółu.

    Przypuszczam, że zjawisko to nie jest zbyt rzadkie i w innych częściach Polski, a uchodziło dotąd uwadze tylko dlatego, że zbyt mało jest u nas osób, któreby je łatwiej od innych zauważyć mogły dzięki temu, że miały już poprzednio sposobność oglądać miraże w krajach stepowych i pustynnych, gdzie one nader często w formie ogromnie wyrazistej się pojawiają.

    ZUSAMMENFASSUNG.
    Der Verfasser hat im Mai und Juni dieses Jahres die so-genannte „Luftspiegelung nach unten” 2) in der Błędowska — „Wuste” nordlich von Olkusz beobachtet.
    Kraków, w lipcu 1924.

    1)  A. Sujkowski.   Geografja  ziem  dawnej   Polski.  II.   wyd. — 1921. Str. 33.
    2) Vergl. Handwtb. d. Naturwiss. — Jena 1912. — Bd. I. — S. 651.

    Więcej
  • Huta cynkowa z "Królestwa Polskiego"

    Wycinek z opracowania „Królestwo Polskie” (Gloger Zygmunt, Janowski Aleksander, Koskowski Bolesław, Kozicki Stanisław, Maliszewski Edward, Morzkowski Zygmunt, Nałkowska Anna, Radziszewski Henryk, Włodek Ludwik) wyd. w Warszawie, w 1905 roku nakładem „GAZETY POLSKIEJ”. Druk J. Sikorskiego, Warecka 14.

     

    Więcej
  • O Dąbrowie z "Królestwa Polskiego"

    Fragment opracowania „Królestwo Polskie” (Gloger Zygmunt, Janowski Aleksander, Koskowski Bolesław, Kozicki Stanisław, Maliszewski Edward, Morzkowski Zygmunt, Nałkowska Anna, Radziszewski Henryk, Włodek Ludwik) wyd. w Warszawie, w 1905 roku nakładem „GAZETY POLSKIEJ”. Druk J. Sikorskiego, Warecka 14.

    Okręg fabryczny sosnowicki ciągnie się od Częstochowy, a właściwie nawet od Nowo-Radomska do granicy. Nowo-Radomsk ze swemi wielkiemi fabrykami mebli giętych i hutą żelazną, Rudniki z piecami wapiennymi i cementowniami, Częstochowa ze swoim dużym przemysłem tkackim i wielką hutą firmy Hantke – należą już do tego obszaru. Ciągnie się on dalej przez Myszków i ruchliwe Zawiercie, gdzie wielotysięczne tłumy pracują w tkalniach perkalu, hutach szklanych, w okolicznych hutach żęlaznych i cementowniach, wreszcie przez Ząbkowice do Dąbrowy i Sosnowic, głównych ognisk tego okręgu. Obie te osady połączone są sznurem fabryk na Będzinie, Środuli, Gzichowie i Sielcu, sąsiadują z niemi bliżej lub dalej fabryki i kopalnie w Strzemieszycach, Niwce, Milowicach i Czeladzi. Wszystko to razem stanowi jak gdyby jedno olbrzymie przedsiębiorstwo, gdzie ludzie bezustannie krążą z jednej osady do drugiej. Ten ruch obejmuje i poblizkie kopalnie zagranicą pod Szopienicami, Katowicami, w Hucie Laury i Królewskiej. Pociągi, zwłaszcza w święta i wigilie, przepełnione są przejeżdżającymi granicę.
    Dąbrowa i Sosnowice ostatniemi czasy przechodzą ten sam proces, co i Łódź: polszczą się. Do niedawna panowała tam wszechwładnie niemczyzna, teraz już znacznie jej mniej. Wyrobił się robotnik miejscowy, w zarządach i wśród inteligencyi i również spotykamy licznych Polaków, tylko sami pryncypałowie i ich najbliżsi zastępcy, świetnie płatni dyrektorowie z dumą nieraz głoszą, że nie umieją ani słowa po polsku. Bale publiczne w okręgu sosnowickim słyną ze swej różnojęzyczności, przybywają bowiem na nie jak gdyby reprezentanci wszelakich narodów Europy.
    Przemysł Dąbrowy opiera się głównie na Hucie Bankowej i kopalniach węgla. Sosnowice, niedawno wyniesione do godności miasta (30,000 m.), mają też przemysł przędzalniany, papierniczy, oprócz silnie rozwiniętego metalurgicznego i kopalnianego.
    […]
    Cały rok bez przerwy czynne fabryki i kopalnie mają jeden dzień prawdziwie świąteczny: to dzień św. Barbary, patronki górników. W dniu tym z każdej kopalni wyrusza pochód ze sztandarem i orkiestrą do kościoła na nabożeństwo. Pochód składa następnie wizytę dyrektorom i kierownikom kopalń, poczem następuje poczęstunek i uczta do końca dnia. W suchy, mroźny dzień 4 grudnia te pochody, oświecone grudniowem słońcem, przy paradnych strojach górników, dźwięku orkiestr i łopotaniu na wietrze chorągwi, czynią silne wrażenie, zwłaszcza jeżeli można je widzieć na dużym obszarze, np. z kościoła w Gołonogu, dominującego nad całą okolicą.

    Więcej
  • Śmierć X. arcybiskupa Cieplaka

    Dodatek do „Przewodnika Katolickiego” nr 9 z 28.02.1926
    Śmierć X. arcybiskupa Cieplaka

    I znowu ciężki cios dla Polski i Kościoła! Na obcej ziemi o setki mil od ojczyzny zmarł niespodzianie ś. p. X. arcybiskup Cieplak.

    W listopadzie roku zeszłego pojechał do Ameryki, aby pogodzić zwaśnionych rodaków i wysłuchać ich życzeń w dziedzinie opieki duchownej. Trzy miesiące trwała jego podróż. Wszędzie Dostojnika Kościoła witano z największą czcią i miłością. Kiedy już się szykował do powrotu, spełniwszy swą misję, nagle zapadł na płuca i zmarł w szpitalu miejskim w Jersey City. Pociechą mu było, że ostatnim uściskiem dłoni pożegnać mógł rodaków, którzy otaczali łoże jego boleści.

    Ś. p. X. arcybiskup Jan Cieplak urodził się 17-go sierpnia 1857 r. w Dąbrowie Górniczej jako syn robotnika; pochodzenia swego nie wstydził się i chętnie mawiał, że z ludu pochodzi. W r. 1878 ukończył seminarium kieleckie, a w 1881 r. akademię duchowną w Petersburgu ze stopniem magistra św.  Teologji i tegoż roku otrzymał święcenia kapłańskie w Kielcach. Wkrótce potem powołany na stanowisko profesora akademji znowu wyjechał do Petersburga. Przez ćwierć wieku z katedry głosił naukę teologji moralnej i dogmatycznej i zaskarbił sobie jako profesor i kapłan pełne zaufanie słuchaczy. W r. 1908 mianowany zostaje przez Ojca św. biskupem tytularnym ewaryjskim i sufraganem mohylewskim przy boku arcybiskupa Wnukowskiego, a po jego śmiercią przy arcybiskupie Kluczyńskim. Słynną jest podróż X. biskupa Cieplaka na Syberję w r. 1910. Po raz pierwszy bodaj biskup katolicki nie jako zesłaniec, ale jako zwierzchnik zwiedza olbrzymi kraj, w którym rozsiane były osady polskie i parafje. Tysiące wiorst konno lub na saniach odwiedza kolonie polskie, aby ludziom przypomnieć o Kościele i wierze, aby im wspomnieć o ziemi ojczystej. Potem staje na czele olbrzymiej archidiecezji, bodaj najrozleglejszej w świecie, jako administrator aż do czasu rządów arcybiskupa – metropolity Roppa. Wreszcie po jego przymusowym wyjeździe jako wikarjusz jeneraluy jest zwierzchnikiem wszystkich katolików w Rosji.

    Tytuł arcybiskupa otrzymuje w r. 1919. Podziwiać trzeba, że wśród morza krwi i łez, wśród salw karabinów i armat, wśród pożogi, o głodzie i chłodzie garść kapłanów katolickich zostaje w ponurej stolicy nadnewskiej, nie mogąc znikąd spodziewać się pomocy. Położenie kapłanów polskich było wówczas tem straszniejsze, że Polska toczyła krwawą wojnę z  sowjetami.

    Bolszewicy z początku nie wtrącali się do spraw Kościoła katolickiego, ale już w r. 1920 arcybiskup Cieplak jest aresztowany podstępnie i przez dwa tygodnie siedzi w więzieniu, zwolniony dopiero dzięki wmieszaniu sie swych parafian. Po raz drugi aresztowano go w r. 1921, kiedy na dworcu kolejowym żegnał Polaków, wracających do kraju, ale i wówczas po 2 dniach więzienia zwolnił go bolszewicki sędzia śledczy. Na wielką skalę zaczęło się prześladowanie w r. 1923. Rząd sowiecki niepomny na pomoc papieską dla głodnych Rosjan, z furją uderzył w szczupłe już szeregi kapłanów katolickich, którzy nie chcieli się rozstać z ludem biednym i pełnili na miejscu wśród ustawicznych zaczepek i upokorzeń służbę duchowną.

    O co chodziło sowjetom? O przechowywanie naczyń kościelnych, których bolszewicy domagali się dla siebie i o tajne związki z Polską. W marcu 1.923 r.  X. arcybiskup wezwany z 14 księżmi na rozprawę sądową (między innymi — X. prałatem Butkiewiczem) opuścił Petersburg na zawsze i wyjechał do Moskwy. Wkrótce po przybyciu wszystkich kapłanów aresztowano i stawiono jako więźniów przed sądem. Przykry widok przedstawiał ów sąd „czerwony”, złożony z ciemnych robotników i kierowany wstrętną ręką prokuratora Krylenki, zaciekłego wroga religji chrześcijańskiej i Polski. Odbił się on echem potężnem po świecie. Ofiarą podłego wyroku padł X. Butkiewicz za rzekomą zdradę sowjetów. X. arcybiskup skazany został na śmierć, a później na 10-letnie więzienie. Groźby Polski, wmieszanie się państw obcych narazie nie odniosły skutku, sowiety pastwiły się przez rok przeszło nad niewinnym starcem, aż wreszcie 9-go kwietnia 1924 r. kazano Dostojnemu Więźniowi wyjść z celi więziennej i wsiąść do samochodu w towarzystwie dwóch policjantów „czekistów”, potem umieszczono go w pociągu. X. Arcybiskup sądził, że go wiozą na miejsce kaźni. Tymczasem przybył nad granicę łotewską i tam go straż opuściła, doręczając przepustkę zagranicę. Wolność! rozkoszny to wyraz. Odczuwał to zwolniony, cóż kiedy stał wśród obcych, bez grosza, nie wiedząc nawet, gdzie się znajduje. Nie mógł się ruszyć wcale. Poznał go jednak zacny, kolejarz łotysz Brize i pożyczył pieniędzy na bilet do Rygi, stolicy łotewskiej. Tam był X. arcybiskup jak u siebie. Pamiętna jest triumfalna podróż X. arcybiskupa z Rygi do Warszawy, tłumy ludności dowiedziawszy, się o jego przyjeździe oczekiwały go na dworcach mimo nocy i chłodu. W Warszawie, młodzież wyprzęgła konie z powozu i sama zawiozła Dostojnego Gościa do kościoła kapucynów. Krótko bawił X. arcybiskup w kraju. Na wezwanie Ojca św. ruszył do Rzymu i tam zdał sprawę z położenia Kościoła w Rosji. Mówiono, że Męczennik. Sprawy Chrystusowej mianowany zostanie kardynałem, nadzieje te nie ziściły się. Skromnie na uboczu mieszkał X. arcybiskup w wiecznem mieście. Aż go do żywego poruszyły wieści o sporach między Polakami w Ameryce o złowrogiej agitacji kościoła narodowego. Serce kapłańskie i polskie odczuwało to tak żywo, że mimo zrujnowanego więzieniem zdrowia, mimo kończącego się siódmego krzyżyka X. arcybiskup wyrwał się z Rzymu i 10 listopada wstąpił na ląd Nowego Świata.

    Jego trzymiesięczny pobyt w Ameryce był ustawiczną podróżą połączoną z szalonem zmęczeniem, którego On, zdawało się nie odczuwał, zahartowany, w pracy i znoju. Tam na ziemi Waszyngtona doszła go wieść o mianowaniu przez papieża pierwszym arcybiskupem wileńskim. Już się gotował do wyjazdu do Polski. Niestety, ingresu w Wilnie nie odbył, wolą Wszechmocnego dokonał ingresu – w niebie; zmarł dn. 17 lutego, wieczorem po krótkiej chorobie.

    Wieść o zgonie Bohatera Wiary obiegła świat cały. Pisma katolickie wszelkich krajów podały długie wspomnienia o Zmarłym.

    Do Gniezna dotarła smutna wiadomość właśnie podczas uroczystości żałobnych i pogrzebu ś. p. X. Prymasa. W otoczeniu Prezydenta Rzeczypospolitej zaraz rozważano sprawę sprowadzenia zwłok arcybiskupa Cieplaka do Polski. Według najświeższych doniesień śmiertelne szczątki Męczennika sprawy Chrystusowej rząd na koszt  państwa  każe przewieźć do kraju.

    Więcej
  • Promienna karta z życia ś. p. X. arc. Cieplaka. - cz. 3

    Przewodnik Katolicki nr 13 z 28.03.1926
    Promienna karta z życia ś. p. X. arcybiskupa Cieplaka.
    Proces moskiewski – dokończenie.

    Co zawierało oskarżenie.

    Czy mamy jeszcze raz powtarzać, o co oskarżano księży? Główny punkt oskarżenia, a mianowicie odmowa podpisania dzierżawy  kościelnej, powinien był upaść. Dlaczego? bo na 3 tygodnie przed procesem kardynał Gasparri wysłał depeszę z zezwoleniem papieskiem  na kontrakty dokonywane przez księży z władzą sowiecką. Bolszewicy o tem doskonale wiedzieli. Depeszę pokazywał im Amerykanin X.  dr. Walsh, który kierował pomocą papieską dla głodnych dzieci. Ale teraz sowjet piotrogrodzki odmówił podpisania kontraktu, aby  tylko doprowadzić do procesu. Dodamy, że bolszewicy znaleźli podczas rewizji u Polaka, człowieka świeckiego, zapiski zebrań  kapłańskich z r. 1919—20. Na tych zebraniach omawiano jak postępować wobec władz sowjeckich. Bolszewicy jednak ukuli z tego  oskarżenie spisku i wyzyskali potem głównie przeciwko X. Budkiewiczowi.

    Obrona Arcybiskupa.

    X. arcybiskupa  badano na  drugi  dzień  procesu wieczorem późnym.   Krylenko umyślnie wybrał ten czas, aby znękać starca. Znużony śmiertelnie arcypasterz miał jednak tyle mocy, że nie dał się zmieszać,   ani   wciągnąć   w sprzeczności.   Śmiało  odpowiadał, że zakazał księdzu Rutkowskiemu (z Jarosławia) wydawać naczynia kościelne, i nic nie cofnął z listu pasterskiego o  nauczaniu religji. Jak bolszewików nic nie obchodziło prawo kościelne, tak arcypasterza nie ustraszyły zakazy  bolszewickie.
    Nazajutrz arcybiskup długo mówił na prośbę sądu o znaczeniu prawa kanonicznego. Mówił z widoczną dumą i zapałem.   Gdyby  kto  przez pomyłkę wszedł do sali sadowej, mniemiałby, że to sala wykładowa seminarjum duchownego.   Mowa arcybiskupa wywarła wrażenie  na sędziach: milczeli.

    Sidła prokuratora.

    Ale prokurator, chcąc podchwycić arcypasterza zapytał go: Kto jest pańskim przełożonym? Arcybiskup odrzekł: Papież. — A czy pan  nie jest zależny od Warszawy? — Nie, odparł arcypasterz, — tylko od Rzymu. Wtedy Krylenko triumfując pokazał list do arcybiskupa z podpisem nuncjusza Lauri’ego w Warszawie, aby nie podpisywano umów z  sowjetami o dzierżawę kościołów. Ten list wobec depeszy GasparriegO nie miał znaczenia, ale posłużył prokuratorowi na dowód „tajnych” znoszeń z Warszawą. — To polska nuncjatura! — zawołał zwycięsko Krylenko. — Nie polska, lecz apostolska — poprawił zaraz  arcypasterz. Oto próbka ciemnoty prokuratora. Jak dalece naiwne były jego pytania, dowodzi następująca wymiana słów: — Czy pan —  zwraca się Krylenko do arcybiskupa” — uważa Kościół katolicki jako przeznaczony wyłącznie do nauczania wiary katolickiej?
    Arcybiskup:   Tak.
    Krylenko: Proszę, aby pisarz zapisał te słowa (!). Więc gdybym ja poszedł w niedzielę do kościoła i rozpoczął spór z kaznodzieją,  to byłoby z pańskiego stanowiska świętokradztwem.
    Arcybiskup z ożywieniem i naciskiem:
    — Tak, tak!

    Druga obrona arcybiskupa.

    W czwartym dniu procesu arcybiskup oświadczył: „Ogłosiłem list pasterski, jak tylko sprawa i pomocy głodnym stała się paląca  polecając, by katolicy nieśli im wszelką pomoc. Osobiście, bynajmniej nie byłem przeciwny oddaniu wszystkich kosztowności na ten  cel. Kościół katolicki nieraz składał podobne ofiary; nie mogłem jednak sam rozporządzać kosztownościami, gdyż byłem ich stróżem,  lecz nie właścicielem.

    Żądza krwi.

    Tegoż dnia o 6-tej wieczorem prokurator wystąpił z wielką mową. Na dole słychać było muzykę i śmiechy. Na górze było jedno wołanie  o śmierć. „Żaden papież z Watykanu nie uratuje was teraz”. „Pluję na waszą religję — ryczał — tak samo jak na prawosławną,  żydowską, mahometańską i każdą inną”. „Niemasz prawa ponad prawo sowjeckie i na zasadzie tego prawa musicie śmierć ponieść! „Nie mam dla pana — zawołał zwróciwszy się do X. Budkiewicza – ani odrobiny litości!”. „Sąd ukarze X. Fiodorowa nie tylko za to, co  uczynił  lecz i za  to  co  uczynić zdołałby!”

    Kiedy skończył, burza oklasków komunistów zagrzmiała w sali. „Była to najokropniejsza chwila — pisze świadek procesu —  przypomniała ona wołania żydów do Piłata o krew Chrystusową”. Po mowach adwokatów moskiewskich, bardzo ostrożnych zresztą,  domagających się jako łaski zesłania oskarżonych, wybuchły okrzyki i oklaski z środka sali, gdzie siedzieli wikariusze z kościoła  katolickiego w Moskwie i kilka kobiet.

    Ostatnie słowo oskarżonych.

    W samą niedzielę palmową padło ostatnie słowo oskarżonych. Wstał arcybiskup. Na początku procesu wyglądał słaby i znużony. Ale od  wczorajszego dnia, kiedy Krylenko domagał się nań wyroku śmierci, blask młodości zajaśniał mu na twarzy, wyprostował się i  zaczął mówić: „Ja, który stoję u progu śmierci, mogę tylko potwierdzić słowem honoru, jako kapłan i biskup, żeśmy nigdy nie  zakładali tajnego towarzystwa, aniśmy nigdy nie dążyli lub zamierzali dążyć do celu politycznego. Byliśmy przez cały czas  lojalnymi obywatelami i stosowaliśmy się, o ile możliwe, do rozporządzeń rządu. Nie przynosiliśmy państwu żadnej szkody,  przeciwnie przekonany jestem, żeśmy przyczyniali się do jego dobra, oświecając lud i dając mu zamiast zabobonów  wiarę  w Boga. Całem naszem usiłowaniem było głosić i własnem życiem dawać świadectwo tej boskiej prawdzie, która od dwóch tysięcy lat jest światłością świata. Ją najgłębsze ludzkie umysły uznawały za prawdę; ona doprowadziła ludzkość do najwyższego rozwoju. I oto w  nagrodę za nasz trud i wysiłek postawiono nas przed sądem i oskarżono o spisek. Dzisiaj stoję przed sądem doczesnym, niezadługo  może przed — Bożym. Nadzieją moją jest, że sąd ziemski wymierzy mi sprawiedliwość, tak jak mój Sędzia Niebieski okazać mi raczy miłosierdzie”.

    Wyrok.

    Potem przemawiali inni księża. Krylenko czterokrotnie głos zabierał. Wkońcu żądał dla X. arcybiskupa, XX. Budkiewicza, Ejsmonta i  Chwiećki — kary śmierci, dla innych więzienia od 3 do 10 lat, dla Szarnasa 6 miesięcy. O czwartej po południu sąd wyszedł na  naradę. Komuniści szemrali, że od razu nie ogłoszono wyrobu śmierci. Krylenko zabrał się do czytania powieści. Wtem podeszła do  niego młoda, ładnie ubrana kobieta i z ożywieniem coś mu przekładała. Była to żona prokuratora. W sercu świadka tej sceny  wzbudziło się pytanie, czy nie przyszła przemawiać jak ongi żona Piłata, aby  nie czynił nic tym sprawiedliwym? A sąd radził,  radził, chociaż wyrok był zgóry uplanowany. Dopiero o północy odczytał go sędzia Czełyszew: wyrok był łagodniejszy cokolwiek od  żądań Krylenki, ale skazywał arcybiskupa i prałata Budkiewicza na śmierć.

    Błogosławieństwo.

    Strasznego wyroku więźniowie wysłuchali stojąc, ruchem najmniejszym nie ujawniwszy wzruszenia. Rozległ się tylko przeraźliwy krzyk  kobiet Polek, które padły na kolana. Inne zaczęły się przedzierać by otrzymać błogosławieństwo od arcypasterza, za niemi podążył  służący siwowłosy arcypasterza, ale tego pochwycili żołnierze. Dano rozkaz opróżnienia sali. Lecz zanim rozkaz spełniono,  arcybiskup zwrócił się ku kobietom, które płakały, a niektóre nawet leżały twarzą do ziemi, i podniósł rękę do ostatniego  błogosławieństwa: Benedicat vos omnipotens Deus (Błogosławi was Bóg wszechmogący). Lecz oto żołnierze otoczyli skazanych i  spiesznie poczęli ich  wyprowadzać. Zajechał wielki zamknięty samochód ciężarowy, którym przewożono żywych i martwych. Wśród  podwójnego rzędu żołnierzy,  stojących z karabinami w ręku, prędko przeszli więźniowie i skryli się w samochodzie.

    Zmiana częściowa wyroku.

    Wyrok sądu nie był ostateczny. Zatwierdzić go musiał Centralny Komitet Wykonawczy, czyli rząd sowiecki, w skróceniu zwany  „Wcikiem”. „Wcik” wyrok złagodził względem arcybiskupa, który z porady obrońców odwołał się o ułaskawienie, natomiast prośbę X.  Budkiewicza odrzucił pod pozorem zmowy z „obcem mocarstwem” (Polską), czego w akcie oskarżenia niebyło! 31-go marca zginął od kuli  morderczej nieszczęśliwy kapłan w warunkach, których się pióro wzdryga opisać.

    Pogrzeb s, p. X. arcybiskupa Cieplaka

    W dniu 14 bież. mies. Warszawa pożegnała zwłoki Arcypasterza-Męczennika. Orszak pogrzebowy po wyruszeniu z Koszyków przeszedł  głównemi ulicami miasta i zatrzymał się przed kościołem pobernardyńskim. Tu mówcy w słowach podniosłych składali hołd Zmarłemu.  Dopiero po trzygodzinnym pochodzie kondukt żałobny stanął na dworcu wileńskim.

    Po drodze do Wilna ludność na stacjach smutnie żegnała Tego, którego przed 2 laty niespełna witała z radością wybawionego z  niewoli sowjeckiej. W dniu pogrzebu 16 marca Wilno przybrało od rana szaty żałobne. Przybył prezydent Rzeczypospolitej, paru  ministrów, 16-tu biskupów, a wśród nich 2-ch unickich. Po nabożeństwie w katedrze zwłoki Bojownika Wiary złożono w niszy w nawie  bocznej. Na trumnę śp. Arcypasterza prezydent i biskupi rzucili starym zwyczajem grudki ziemi.

    Męczennikowi ś. p. X. Arcybiskupowi Cieplakowi

    Znów żałośnie jęczą dzwony,
    Polskę smutna wieść oblata,
    Że na obcej ziemi Kapłan
    Odszedł w wieczność z tego świata.

    Ciało wraca z stron dalekich,
    Lecz nie żyje kapłan boży!
    W niebo jego duch uleciał
    Do aniołów — jasnej zorzy!

    Niebo całe się raduje,
    Męczennika z Polski wita:
    – Ilu jeszcze w Polsce  takich? —
    Święty Piotr się Ciebie pyta!

    — Wszak już z Polski przyszło tylu
    Świętych co i w pierwszych wiekach,
    Krew niewinna z nich wylana.
    Aż wezbrała w wielu rzekach.

    O! proś Boga, Męczenniku,
    Żeby wytrwał naród wiernie
    W świętej wierze, przy Ojczyźnie,
    I szatańskie wygnał czernie!…

    Józef Nocek

    Więcej
  • Promienna karta z życia ś. p. X. arc. Cieplaka. - cz. 2

    Przewodnik Katolicki nr 12 z 21.03.1926
    Promienna karta z życia ś. p. X. arcybiskupa Cieplaka.
    Proces moskiewski – ciąg dalszy.

    (Ciąg dalszy p. nr. 10)

    W drodze do Moskwy.

    Całą dobę jechali oskarżeni do stolicy sowietów tą sławną drogą Mikołajewską, prościutką jak strzała, którą był wytknął car Mikołaj I groźnem „byt po siemu” (tak ma być), kiedy inżynierowie nakreślali drogę dłuższą, ale tańszą.

    Jakież uczucia przepełniały arcybiskupa i jego towarzyszów? Najpewniej uświadamiali sobie, że znikąd nie mogą spodziewać się pomocy. Wprawdzie x. arcybiskup zawiadomił był przedstawiciela Anglji, przebywającego w Moskwie, o oskarżeniu bezpodstawnem, dając tem samem czas do starań o uwolnienie, ale widoczne było, że prądy skrajne w Rosji znowu wzięły górę. Istotnie do oskarżenia księży przyczynił się głównie Nachamkes Zinowiew, wielkorządca Piotrogrodu, wstrętny żyd i najzacieklejszy komunista. Prześladując księży, chciał on na złość zrobić Czyczerynowi i nie dopuścić do zbliżenia sowjetów z Europą zachodnią. Oczywiście nie to było tylko przyczyną oskarżenia. Grała tu rolę chorobliwa nienawiść wszelkiej religii, a może i chęć wywołania wojny z Polską.

    Uwięzienie.

    Piątego marca nasi podróżni przybyli do Moskwy, a już w pięć dni później osadzono ich w więzieniu. Wypadek ten wywołał zaniepokojenie w całym świecie chrześcijańskim. Kardynał Gasparri zwrócił się do posła sowieckiego przy rządzie włoskim, zadając wyjaśnień. Poseł (był to Worowskij. zastrzelony później przez Conradiego, Szwajcara) oświadczył, że oskarżonym nic nie grozi. Podniosły się protesty kardynała Mercier’a, anglikańskiego i szwedzkiego zwierzchników kościelnych, protestantów. Rząd angielski wystąpił do Moskwy o uwolnienie oskarżonych, podobnież partja pracy, sympatyzująca z bolszewikami.

    Miejsce procesu.

    Na protesty Europy i groźby Polski bolszewicy pozostali głusi. 21 marca rozpoczął się ohydny proces. Na miejsce rozprawy sądowej obrano dawny klub szlachecki. Tu niegdyś odbywały się wspaniale bale, tu schodzili się książęta rosyjscy i baronowie bałtyccy na karty i pijaństwo, tu naradzała się czarnosecinna moskiewska, jak wyrwać cara z rąk wszetecznych „wolnodumców”. Niewszystko to znikło po rewolucji. Tradycję klubu szlacheckiego bolszewicy uszanowali po swojemu. Oto z dołu podczas całego trwania procesu słychać było muzykę, tańce, krzyki i pijatykę. Sala sądowa, dawna balowa była wcale ładna i duża, ozdobna w malowidła, sztukaterię i kolumny, parę żyrandoli wisiało pośrodku. Na wzniesieniu stała ława sędziowska, z boku ławy oskarżonych.

    Kąty i ofiary.

    Przypatrzmy się na chwilę katom i ofiarom. Wodzem, szturmującym do sądu o wyrok mściwy i krzywoprzysiężny, był prokurator Krylenko. Kariera jego zaczęła się dopiero od rewolucji 1907 r. Skromny nauczyciel wiejski sięgnął po władzę „gławnowiercha” czyli dowódcy armji czerwonej, ale widocznie zawiódł oczekiwania, gdyż przeszedł do trybunału rewolucyjnego, sądzącego „najniebezpieczniejsze”, najgrubsze ryby „wstecznictwa”.

    Krylenko był nietylko urzędowym oskarżycielem. Przez cały czas procesu usiłował on wyładować zapas nienawiści, chamstwa, zemsty i fałszu, który przepełniał, a raczej składał jego duszę. Co gorsza był on stróżem sędziów, którzy nie czuli się swobodnie pod jego okiem bazyliszka. Przewodniczył sądowi niejaki Gałkin „profesor w seminarjum przeciwreligijnem”, a więc liczący bezbożności, półinteligent. W procesie spełniał on tylko żądania Krylenki, był przeto naprawdę jego pomocnikiem. Pozostali sędziowie Niemcow i Czełyszew, włościanie czy robotnicy, razili głupotą i uległością wobec prokuratora.

    A teraz spójrzmy na oskarżonych: biła od nich powaga, spokój, godność osobista. W ich zachowaniu było coś z karności wojskowej: zawsze odpowiadali zgodnie, jak gdyby się byli wpierw porozumieli, ale nie! to łączyła ich ta sama miłość Kościoła i to samo poczucie, że  czynili dobrze.    Ta  karność nie uszła uwagi bolszewików i drażniła ich jak mur, którego niesposób rozwalić.

    Oskarżeni byli w różnym wieku, różnego pochodzenia i narodowości. X. arcybiskup, najstarszy, liczył wtedy lat 66, najmłodszy ks. Juniewicz miał lat 28. Byli Polacy z Królestwa, Litwy, Białorusi, byli Litwini rodowici, był także jedyny Rosjanin czystej krwi Fiodorow, głowa Kościoła katolickiego unijnego w Rosji, nawrócony w r. 1902. Wymienimy pozostałych: X. prałat Malecki, znakomity organizator i działacz społeczny, X. prałat Budkiewicz, doradca X. arcybiskupa, X. X. Wasilewskj, Janukowicz, Ejsmont, Matulewicz, Chwiećko, Trojgo, Chodniewicz, Iwanów, Rutkowski, Pronsketis. Rzecz ciekawa, że w oskarżeniu wymieniano ich pochodzenie! Szlachectwo X. Budkiewicza zaszkodziło mu w oczach sędziów. Jedyny świadek wśród oskarżonych był młodziutki 17 letni Litwin Szarnas, oskarżony o sprzeciwianie się władzy.

    Oskarżeni z wyjątkiem X. Fiodorowa, wzięli obrońców, dwóch zdolnych wymownych adwokatów. Ale obrona tym razem była bojaźjwa i niezręczna.

    Widzowie.

    Sala widzów była stale pełna. Lecz jakaż różnorodność postaci! Przeważały żydziaki brudne o zwierzęcych twarzach, wygnane z Polski. Ci oklaskiwali żądania Krylenki, wołającego o śmierć dla oskarżonych, jak klika na galerji w teatrze. Panie komisarzowe zajmowały pierwsze miejsca, w eleganckich sukniach, krótko ostrzyżone, wesołe, przychodziły tu, gdzie się ważyły życia ludzkie, jak na widowisko zabawne. Dalej w sali siedziały ubogie kobiety z koszykami pełnymi żywności, próżno starając się dotrzeć do ławy oskarżonych. Ale księża widzieli je, i młody X. J., nie zwracając uwagi na zalotne spojrzenia komisarek, z miłością patrzył na te ubogie stare niewiasty, które przyszły oddać swój kęs chleba ukochanym kapłanom. Przybyła też gromadka mężczyzn katolików, a między nimi paru księży w przebraniu i diakon. Byli też sprawozdawcy dziennikarze, fotograf zrobił kilka zdjęć z procesu.

    Na tem zdjęciu zrobionem przed samym wyrokiem widzimy X. arcybiskupa, siedzącego pośrodku obok XX. Fiodorowa i, jeśli się nie mylimy, Maleckiego.

    (Dokończenie nastąpi.)

    Więcej
  • Zwłoki X. arcybiskupa Cieplaka w drodze do kraju

    Przewodnik Katolicki nr 11 z 14.03.1926

    Zwłoki X. arcybiskupa Cieplaka w drodze do kraju

    W Nowym Jorku żegnano w katedrze św. Patricka uroczystem nabożeństwem żałobnem zwłoki ś. p. arcybiskupa Cieplaka. Przybyło około 5000 osób, poseł polski Ciechanowski, poseł generalny Gruszka, urzędnicy poselstwa i konsulatu, oraz ciało konsularne z francuskim konsulem generalnym Mongendre na czele, gubernator stanu Nowego Jorku gen. Haskel ze sztabem, prezydent miasta Nowego Jorku Walker i Grzegorz, stary sługa Arcybiskupa, oraz liczne delegacje. Poprzedzony przez 70 kleryków, biskupów, prałatów, oraz kilkuset księży wszedł do prezbiterium kardynał Hayes. Mszę św. celebrował biskup Plaggens, Polak (z diecezji Detroit). Podniosłe kazanie wygłosił X. Schromba (po angielsku) i X. monsignor Pitas z Buflallo (po polsku). Podczas Mszy św. pienia żałobne wykonywali artyści teatru Metropolitan z Didurem na czele, oraz chór opery.

    Po skończonem nabożeństwie zwłoki przewieziono na statek . „Olimpic”, gdzie złożono je u specjalnej kabinie. Na trumnie złożono wieniec z laurowych liści, ofiarowany przez poselstwo, oraz liczne wieńce od organizacyj i stowarzyszeń polskich. Z ramienia duchowieństwa i kolonij polskich towarzyszy zwłokom do Polski X. Orzechowski, oraz stary sługa Grzegorz. Zwłoki mają być w Gdańsku 16 marca.

    Pogrzeb odbędzie się 18 marca w Wilnie. Spodziewają się, że na żałobne obrzędy przybędzie Prezydent Rzpltej i X. Kardynał Krakowski, oraz kilku biskupów.

    Więcej
  • Promienna karta z życia ś. p. X. arcybiskupa Cieplaka.

    Przewodnik Katolicki nr 10 z 7.03.1926

    Promienna karta z życia ś. p. X. arcybiskupa Cieplaka.
    Proces moskiewski.

    Prześladowanie bezprzykładne.
    Prześladowanie chrześcijaństwa w Rosji sowieckiej jest bezprzykładne. Porównywają je z prześladowaniem pierwszych chrześcijan w Rzymie. Lecz komisarze bolszewiccy, gorsi od cezarów, walczą z każda religią i używają broni bez wyboru: oszczerstwa i zabójstwa, podstępu i propagandy bezbożnej wśród dziatwy, namowy do zdrady wiary i trucizny dla zdrajców.

    Porównywano to prześladowanie z morzem krwi, wylanem podczas wielkiej rewolucji francuskiej w roku 1793 i 4. Lecz w Rosji rozlał się krwi ocean, a prześladowanie trwa ośm lat zgórą.

    Kto uległ w walce?

    Ta walka z chrześcijaństwem wydała, ze smutkiem to stwierdzamy, pewne owoce: znieprawiła dorastające pokolenie: poraziła cerkiew prawosławną. Anglik Mac Cullajgh, który był w Rosji naocznym świadkiem okropności bolszewickich, twierdzi, że najważniejszem zdarzeniem tam jest nie upadek caratu, lecz upadek cerkwi. Jak do tego doszło, nie tu miejsce opisywać. Dość gdy powiemy, że biskupów przeciwstawiano biskupom, duchownych wyklętych — tym, którzy ich wyklęli, wiernych — władzy duchownej. I tak cerkiew rozdwojona, zmieszana, spotwarzona przez własnych wyznawców, musiała się poddać bezbożnikom. Nie przeczymy, że wielu wyższych duchownych i popów oddało życie za wiarę, ale śmierć ich nie utorowała drogi zwycięskiej prawdzie. Była to śmierć, wieszcząca hańbę niewoli.

    Ten upadek cerkwi jest pouczający pod wielu względami i odbija bardzo jaskrawo od nieugiętego oporu, który bolszewizmowi stawił Kościół katolicki.

    Piękne świadectwo.

    Najpiękniejszem świadectwem, jakie katolicyzm wydał sobie pod okrutnemi rządami sowietów, jest wiekopomny proces X. arcybiskupa Cieplaka, 14 księży i jednego młodzieńca świeckiego, akurat trzy lata temu odbyty. Wspomniany Anglik czy Szkot Mac Cullagh, naoczny świadek procesu, w książce, przetłumaczonej na język polski*), obszernie, bardzo dokładnie i wiernie zapisał przebieg procesu. Z jego więc ścisłego sprawozdania korzystać  tu  będziemy  co chwila.

    Prześladowanie się zaczyna.

    Rząd bolszewicki nie odrazu zwrócił się przeciwko katolicyzmowi w Rosji. Katolicy żywili nawet nadzieję, że będą mogli swobodnie wyznawać religię i szerzyć Prawdę pośród prawosławnych. W dzień Bożego Ciała 1918 r. komisarze pozwolili na procesję po ulicach Petersburga. Ale już uwięzienie metropolity Roppa, uwolnionego potem na wymianę z bolszewikiem Radkiem, było jakby rakietą oświetlającą ponure jutro. A cóż powiedzieć o zabójstwach księży na kresach, o bezczeszczeniu kościołów? Rząd sowiecki jednak twierdził, że katolików nie prześladuje, i Czyczeryn, dyplomata moskiewski, czelnie oświadczył arcybiskupowi w Genui, że religja katolicka cieszy się taką wolnością, jakiej używa we Włoszech. Było to w lecie 1922 r. Nad arcybiskupem Cieplakiem i gronem kapłanów w Petersburgu wisiała już wtedy groźba uwięzienia.

    Źródła zatargu.

    O cóż chodziło władzom sowieckim? Za doprowadzenie nikczemnemi rządami ludności do głodu komisarze czerwoni kazali płacić cerkwi i Kościołowi. Obrabowano cerkwie doszczętnie i wyrzucono miliony osiągnięte z klejnotów na agitację zagraniczną. Napróżno Ojciec św. ofiarowywał się wykupić kosztowności z tem, że je później zwróci cerkwi i Kościołowi. Bolszewicy propozycje papieża pokryli milczeniem. Kościoły były biedne i kapłani nie wydali naczyń kościelnych, a co zabrano — to dziką przemocą.   Oto było jedno źródło zatargu z bolszewikami.

    Nietrudno było o inne. Prawa rosyjskie, ukute na początku rewolucji, głosiły rozdział Kościoła od państwa i za przykładem francuskim znosiły własność kościelną nieruchomą. Świątynie miały być wydzierżawione przez sowjety parafianom, ale z warunkiem, że służyłyby niekoniecznie tylko na miejsce nabożeństw. Owszem i na rozrywki wszelkiego rodzaju! Co było robić? X. metropolita Ropp, ufając, że władza sowiecka wkrótce przeminie, a parafianie pobożni uszanują kościoły, pozwolił zawierać umowy z sowietami. Po paru latach, kiedy władza sowiecka utrwaliła się, takie kontrakty dzierżawne mogły stać się narzędziem zohydzania religji. Nic też dziwnego, że x. arcybiskup Cieplak zabronił parafianom układać się z sowietami i kazał czekać na pozwolenie papieża. I oto drugi kamień obrazy dla bolszewików. Oni tak chętnie opustoszałe domy Boże na kresach zamieniali na kina i teatry, a tu stanęli murem kapłani i lud wierny. Należało z tem skończyć. Wdarli się więc żołdacy i urzędnicy sowieccy do kościołów i zamknęli je zupełnie. Nie odbyło się to jednego dnia. Przeciwnie, walka o kościoły trwała długo. Parafianie zwodzili władzę, a ta czekała tygodniami, by przyszli na zebranie i podpisali kontrakt o dzierżawę kościoła, lecz parafjan albo nie było, albo wywoływali na sali taki wrzask i zamieszanie, że niepodobna było z nimi przyjść do ładu. Były i sceny wesołe. Oto wchodzi bolszewik do kościoła, aby aresztować księdza.   Kapłan właśnie odprawia mszę i bolszewik czeka, aż skończy. I już księdza ma schwytać, gdy niedoszły więzień znika za ołtarzem bez śladu!  Innym razem ksiądz prosi, aby mu pozwolono odprawić mszę św. po raz ostatni przed zamknięciem kościoła. Zgoda! Bolszewik przychodzi o 10 rano. Cóż kiedy nabożeństwo trwa bez przerwy do pół do siódmej wieczorem i samozwańczy „klucznik” odchodzi z niczem. Na Boże Narodzenie 1922 r. bodaj że wszystkie kościoły petersburskie były zamknięte. Ofiara Mszy św. odprawiała się prywatnie po mieszkaniach księży z udziałem dziesiątków, a nieraz i setki wiernych.

    Ale nabożeństwa i zebrania prywatne drażniły komisarzy sowieckich. Wydali więc przepis, że nie wolno dzieci uczyć prawd wiary. „Nauczanie religii dzieci w wieku szkolnym i przedszkolnym w kościołach i innych budynkach duchownych lub w domach osób prywatnych jest wzbronione”. Panowie komisarze łaskawie zezwalali na udzielanie religji młodzieży dopiero od 18-go roku życia!

    I oto czwarty punkt oskarżenia, zwłaszcza gdy x. arcybiskup Cieplak w piśmie do duchowieństwa polecał im zająć się nauczaniem religji.

    Oskarżenie i wyjazd x. arcybiskupa do Moskwy.

    Dnia 10 listopada 1922 r. arcybiskupowi doręczają akt oskarżenia, że namawiał katolików do obalenia sowjetów i usiłował wyzyskać wiarę ludu do wywołania przeciwrewolucyjnych rozruchów. Głupstwo skończone! Spostrzegli to sami bolszewicy i dwukrotnie proces odraczali. Jednocześnie parafianie wszczęli starania o umorzenie procesu. Jednakże bolszewicy, wzburzeni oporem stawianym przy zamykaniu kościołów, oskarżyli wszystkich proboszczów petersburskich o bunt przeciw władzy. W nocy z 2 na 3 marca 1923 r. wszyscy oskarżeni otrzymali rozkaz wyjazdu na sad do Moskwy. Dnia 4 marca arcybiskup i 14 księży wyjechali do Moskwy. Pociąg miał odejść o 7 wieczorem. Na długo przedtem cały plac przed stacją zapełnił tłum ludu roboczego, mężczyźni i kobiety, i płakał, gdy arcybiskup zajechał przed dworzec. Gdy pociąg ruszył, tłum ukląkł na peronie, a arcybiskup błogosławił go wzruszony. Było to ostatnie pożegnanie.   Żaden ksiądz nie wrócił już do miasta.

    (Dokończenie nastąpi).

    *) Kapitan Fr. Mac Cullagh „Prześladowanie chrześcijaństwa przez bolszewizm”. Tłumaczyła z angielskiego K. Iłłakowiczówna. Kraków, 1924. Wyd. xx. jezuitów.Str. 470+5.  Cena 5 zł.

    Więcej
  • "Wiktorja" - 6 godzin pracy

    Polonia nr 3793 z 06.05.1935

    6-godzinnego dnia pracy domagają się robotnicy „Wiktorji”

    Wczoraj odbyło się w Gołonogu ogólne zebranie robotników kop. „Wiktorja”, których zebrało się około 180. Na zebraniu przemawiali prezes miejscowego oddziału C. Z. G. p. Sieradzki oraz sekretarz C. Z. G. Bielnik. Ten ostatni zobrazował ogólną sytuację w górnictwie, stwierdzając, że tylko skrócenie czasu pracy do 6 godzin dziennie może skutecznie przyczynić się do zwalczenia kryzysu i zatrudnienia wszystkich bezrobotnych górników. Wkońcu omawiano żądanie właściciela kopalni obniżki płac o 15 proc. Zebrani jednogłośnie uchwalili rezolucję, idącą po myśli wygłoszonego referatu. Zebranie miało przebieg spokojny.

    Więcej
  • Dąbrowa vs Gołonóg

    Polonia nr 3793 z 06.05.1935

    Dąbrowa-Gołonóg 2:0
    Bramki zdobyli Saltarski i jedna samobójcza.  Rezerwa Dąbrowy zremisowała z „Orłem” 2:2.

    Więcej
  • Włamanie w Dąbrowie

    Polonia nr 3793 z 06.05.1935

    Włamanie w Dąbrowie
    Ubiegłej nocy w Dąbrowie dokonano włamania do sklepu Szczepana Brajera, skąd skradziono masę różnego towaru, na nieokreśloną dotąd sumę.

    Więcej
  • "Mord..." w Bajce

    Polonia nr 3793 z 06.05.1935

    Kinoteatry w Zagłębiu.
    Dąbrowa. Bajka: „Mord w Priy…d” i Peym Kaeymaynard pod tytułem „Ręka mściciela”.

    Oryginalny i poprawny tytuł filmu z Bajki to „Mord w Trynidadzie”.

    Więcej
  • Oryginalny strajk piekarzy

    Polonia nr 3793 z 06.05.1935

    Oryginalny strajk piekarzy w Dąbrowie
    Sklepikarze za dużo zarabiają

    W Dąbrowie wybuchł nienotowany dotąd strajk piekarń, którzy wystąpili przeciwko sklepikarzom, oskarżając ich o nadmierny zarobek na pieczywie. Piekarze sprzedają dotąd chleb sklepikarzom po 42 gr. za 2-kilogramowy bochenek, dostarczając im na swój koszt pieczywo na miejsce. Ponieważ zarobek ten wydawał się za wysoki, postanowili znieść własną dostawę, a razie oporu sklepikarzy, zorganizować kilkanaście własnych sklepików w różnych punktach miasta. Na tem tle rozpoczęła się walka piekarzy ze sklepikarzami i przez 2 dni piekarze rzeczywiście chleba nie dostarczali, to też w mieście dał się odczuć brak chleba. W związku z tem sklepikarze zwrócili się do władz, co spowodowało zwołanie wspólnej konferencji zainteresowanych stron z udziałem p. starosty. Sklepikarze zagrozili ze swej strony piekarzom, że sprowadzą chleb spoza Dąbrowy, co godziłoby w kieszeń piekarzy dąbrowskich. Naskutek interwencji p. starosty „wojna” została zlikwidowana i wszystko pozostało po dawnemu. Konsumenci w każdym bądź razie nie zyskali nic.

     

    Więcej
  • Z zagłębia Dąbrowskiego

    Dzwonek Częstochowski – sierpień, Rok II, Tom VIII,  1902

    Z zagłębia Dąbrowskiego. Dąbrowa Górnicza znana jest z dawien  dawna nietylko w kraju, ale i za granicą –  kiedy bowiem w okolicy tutejszej przemysł zupełnie spał, a ludność wsi i miasteczek jedynie rolnictwem zająta była, już w Dąbrowie strzelały w górę kominy fabryczne.

    Istniały tu najpierwsze w kraju kopalnie wybornego węgla kamiennego i huty do przetapiania rud żelaznych z galmanów. — Tu był  zarząd zachodniego okręgu górniczego, mieszczący się w przepięknym  gmachu, w stylu gotyckim zbudowanym, w którym mieści się obecnie wzorowo prowadzona szkoła rządowa sztygarów. Tu się skupiało życie umysłowe i towarzyskie, podtrzymywane przez miejscowych urzędników i okolicznych obywateli. — Dziś cała okolica zamieniła się w jedną osadę fabryczną.

    Gdzie były piękne lasy, urodzajne pola, zielone łąki, ogrody dworskie, obecnie wznoszą się kominy fabryczne, a nawet na piaskach lotnych wydobywa się węgiel i warczą koła różnych maszyn.

    Bendzin, niegdyś mała żydowska mieścina, wyróżniająca się od innych drewnianymi z podcieniami budowanymi domami, i starożytnym, z czasów Kazimierza Wielkiego na górze wznoszącym się zamkiem — dziś przemienił się w duże i bogate miasto fabryczne. — Tam, gdzie dawniej mieszczanie mieli stodoły, teraz mają piętrowe kamienice z bogatymi sklepami, sami prawie żydzi. Wszystkie ulice ma brukowane— jest tu biuro naczelnika powiatu i duże koszary wojskowe.

    Cicha i sympatyczna Czeladź, —dawniej miasto biskupie, zamieszkałe przez rolników i kilkudziesięciu traczów (według miejscowego narzecza krupów) wyrabiających płótno z przędzy dostarczanej przez gospodynie miejskie i wiejskie, przemieniła się w dość sporą osadę górniczą.

    To samo stało się z uroczem Zagórzem, z pięknym Grodźcem, z Gołonogiem, Sielcem, Klimontowem, Niwką, Strzemieszycami i z Sosnowcem. — Wszędzie kopalnie, huty, przędzalnie, szklarnie i różne zakłady rękodzielnicze. Szczególniej Sosnowiec zmienił się do niepoznania. Dawniej miał tylko dziesięć zagród wieśniaczych wśród pięknych lasów, gdzie dziedzice Gzichowa z sąsiadami jeździli na polowanie, a dziś rozrósł się w olbrzymie miasto, niezmiernie bogate i handlowe. Z rozwojem przemysłu powiększyła się ludność przez napływ z różnych zakątków kraju, a nawet z zagranicy — a wskutek powiększenia się ludności, okazała się potrzeba powiększania starych i budowania nowych kościołów. — Nasz robotnik, pomimo różnych wad, jest zawsze ofiarnym na chwałę Bożą, chociaż mało zarobi, to i tem dzieli się z kościołem, bo wie, że kościół jest jedyną ucieczką i schronieniem w smutnych i bolesnych wypadkach życia. Wprawdzie zjawiają się już i pomiędzy robotnikami filozofowie, wykształceni w teatrach i cyrkach, którzy nie bardzo o kościół i o życie religijne dbają,  ale tych, dzięki Bogu, jest jeszcze nie wiele. — Większość wierzy i niesie swój krwawy grosz na chwałę Bożą. — Wskutek tej ofiarności w ostatnich czasach powiększono i przepięknie wymalowano kościół w Gołonogu, gdzie lud okoliczny ma szczególniejsze nabożeństwo do Ś-go Antoniego. Powiększono i odnowiono kościół parafialny i na cmentarzu grzebalnym w Bendzinie.—Zbudowano nowy w Sosnowcu, w Niwce, w Zagórzu i w Granicy. Buduje się nowy w Dąbrowie-Górniczej pod wezwaniem Matki Boskiej Anielskiej, w Strzemieszycach pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny i Serca Jezusowego — a w Ząbkowicach starają się o zatwierdzenie planów także na nowy kościół.

    Obok kościołów powstało mnóstwo szkółek elementarnych jedno i dwuklasowych, pensyj żeńskich i specyalnych zakładów naukowych wyższych.

    W Dąbrowie jest rządowa z kursem czteroletnim szkoła Sztygarów i szkoła rzemiosł dla kobiet założona przez panią Zawadzką. — W Bendzinie jest szkoła handlowa ośmioklasowa założona przez obywateli i przemysłowców. — w Sosnowcu gimnazyum realne. — Na szczególną uwagę zasługuje szkoła dla dziewcząt, założona przez p. Strasburgera, dyrektora kopalni: „Kazimierz“, „Feliks“ i innych w osadzie Niemcy pod Strzemieszycami. W tej szkole uczą nie tylko pisać i czytać, ale nadto uczą szyć, prać, prasować, gotować—w ogóle tego wszystkiego, co jest potrzebne kobiecie, a zwłaszcza żonie  robotnika w życiu codziennem. Szkoła ta, jeżeli przewodniczki jej trzymać się będą zasad religijnych i swoje uczennice w tym tylko duchu wychowywać, odda ogromne korzyści społeczeństwu, a następne pokolenia błogosławić będą jej założyciela. I słyszeliśmy, że w tejże osadzie Niemcy kosztem towarzystwa kopalniowego urządzono piękny ogród spacerowy dla publiki, gdzie urzędnik i robotnik może odetchnąć świeżem powietrzem, a w święta po południu posłuchać może wybornej muzyki górniczej. — Oprócz tego ma tu być zbudowany wspaniały gmach, w którym  będą urządzone sale zebrań dla urzędników i robotników oddzielnie, aby tych ostatnich zająć muzyką, czytaniem pożytecznem i innemi szlachetnemi rozrywkami. Bardzo pożądaną jest rzeczą, aby i w innych miejscowościach fabrycznych zaopiekowano się robotnikami, a niezawodnie podniósłby się ich poziom moralny i umysłowy.

    Zwykle w okolicach fabrycznych przeludnionych bywa sporo zamożnych ludzi, ale też nie brak nędzy i to nieraz bardzo wielkiej. Tu złażą się z różnych okolic niedołęgi, bo im się zdaje, że na ulicy płynie złoto, a jak przysłowie mówi, zdaje  im się,  że tu płoty kiełbasami grodzą, a wrota i bramy kukiołkami zapierają — tu wskutek ciężkiej pracy pracownicy tracą prędko zdrowie i stają się bezsilnymi starcami; a wskutek nieprzewidzianych wypadków wielu nabywa nieuleczalne kalectwa — a nawet życie kończy na miejscu wypadku lub w szpitalu, zostawiając po sobie biedne wdowy obarczone nieletniemi dziećmi bez żadnego sposobu do życia — otóż dla tych nieszczęśliwych towarzystwa fabryczne pobudowały  szpitale według wymagań hygieny. Każda fabryka ma swój szpital, swoich doktorów, felczerów i wszelką obsługę. — W Dąbrowie i w Pogoni opiekę nad chorymi mają Siostry miłosierdzia, Szarytkami zwane. — Też Siostry mają być przy szpitalu w Czeladzi, wystarał się o to wielce zacny i powszechnie szanowany dyrektor kopalni „Saturn” p. Hieronim Kondratowicz. Zaś dla zaopiekowania się sierotami i niedołężnymi starcami, którzy nie mają prawa być umieszczanymi w szpitalach fabrycznych, ludzie dobrej woli i odczuwający niedolę nieszczęśliwych zajęli się przez utworzenie Towarzystwa Dobroczynności. W Bendzinie i w Sosnowcu Towarzystwo to już zostało zatwierdzone i dużo dobrego robi, zwłaszcza w Bendzinie, gdzie już ma własny gmach dla  pomieszczenia ochronki i urządzenia zabaw na dochód ochronki — a co najważniejsza, to, że w Bendzinie znalazła się z intelligencyi osoba wielkiej zacności, która z prawdziwem poświęceniem i z niezwykłą umiejętnością zajmuje się drobną dziatwą w ochronce. — Osobą tą jest siostra miejscowego rejenta p. Cieszkowskiego. Oby jej Pan Bóg dał długie życie i zdrowie jak najlepsze!

    W Dąbrowie Górniczej myśl założenia Towarzystwa Dobroczynności już dawno powstała wśród tutejszej intelligencyi, a zwłaszcza panie  bardzo i serdecznie ją popierały swoimi szlachetnymi czynami.

    Do liczby tych aniołów, ocierających łzy nieszczęśliwym, należały  Panie: Delmont, Tomaszewska, Thibaudet, Kozłowska, Rogalewicz,  Adamiecka, Hussarzewska, Hartingh, Włodzimierzowa Bielska, Kondratowicz, Cieszkowska, Koszko, Riehl, Grabińska, Kontkiewicz, Bukowiecka, Dąbrowska, Śliziń. Te panie zbierały składki miesięczne, szyły ubrania, kupowały lekarstwa i zaopatrywały biedaków w żywność. —  Ponieważ wiele z tych zacnych pań wyjechało z Dąbrowy, a nędza została, nawet wskutek zastoju w fabrykach powiększyła się, więc też utworzyło się nowe Towarzystwo,  zatwierdzone przez władze rządowe. Głównie o to starali się W. P. Wasiutyński, Mieczysław Grabiński, Feliks Kwiecień, Antoni Hłasko, Stanisław Kontkiewicz, Felicyan Gadomski, Leopold Piwowar i proboszcz miejscowy.

    Z pomiędzy pań do zarządu wybrano: p.p. Wiktorową Wasiutyńską, Włodzimierzową Bielską i Józefową Paschalisową.

    Na kandydatów i zastępców otrzymali głosy: p.p. Maksymilian  Żołędziowski, p-nie: Mieczysławowa Grabińska, Stanisławowa Kontkiewiczowa i Wieczorkiewicz, doktorowa.

    Na członków zapisało się bardzo wiele pań i panów, miejscowe duchowieństwo, obywatele i zamożniejsi fabrykanci. W zbieraniu podpisów wielką zasługę położyli p.p. Józef Gielg i Aleksander Kalinkowski, obaj adwokaci. Całe Towarzystwo ożywione jest jak najlepszym duchem i ma najpiękniejsze zamiary, a osoby wybrane do zarządu mają wpływ i szacunek ogólny, znajomość rzeczy, stosunki wpływowe i dużo energii — zatem jest nadzieja, że przy pomocy Bożej ta piękna i z Ducha Chrystusowego wypływająca instyucya stanie się dla Dąbrowy prawdziwem dobrodziestwem i nie pożyte zasługi położy dla całego społeczeństwa. – Co daj, Boże!

    ks. Grzegorz Augustynik.

    Więcej
  • Uroczystość Święta Druchen

    „Niedziela” – Ilustrowany Tygodnik Katolicki Diecezji Częstochowskiej nr 27 z 2 lipca 1933 r. Wydawca: Instytut Akcji Katolickiej Diecezji Częstochowskiej. Redaktor: Ks. Wojciech Mondry. Redakcja: Częstochowa, ul. Racławicka 12. Strona 326:

    Z DĄBROWY GÓRNICZEJ
    Uroczystość „Święta Druchen” wypadła w Dąbrowie imponująco. Druchny odprawiły trzydniowe rekolekcje, które prowadził patron ks. Władysław Derbis. W sam dzień uroczystości druchny podczas Mszy św., którą odprawił ks. Jan Prawda, przystąpiły do Komunji św., kazanie zaś podniosłe o Akcji Kat. wygłosił ks. Patron, zachęcając wszystkich, a zwłaszcza młodzież, wy wstępowała w szeregi młodej Akcji Katolickiej. Starsze społeczeństwo ze zdumieniem stwierdziło, że w krótkim czasie podwoiły się szeregi SMPŻ w Dąbrowie Górniczej. Po południu odbyła się uroczysta akademja. Piękny referat o „Święcie Druchen” wygłosiła druchna prezeska Hele-* przedstawił ks. Proboszcza parafjanom, nawołując lud do zgodnej i harmonijnej* na Skrzydlakówna; drch. Wójcikówna Anna i Gdeszówna Barbara wypowiedziały deklamację, potem druchny odegrały sztuczkę p. t. „Perły Najśw. Panienki”. Akademia wypadła bardzo udatnie.

    * – artykuł w oznaczonym miejscu nie ma właściwej składni, tak jakby użyto fragmentu zdania z innego artykułu.

    Więcej
  • Zebranie organizacji katolickich i narodowych

    „Niedziela” – Ilustrowany Tygodnik Katolicki Diecezji Częstochowskiej nr 40 z 1 października 1933 r. Wydawca: Instytut Akcji Katolickiej Diecezji Częstochowskiej. Redaktor: Ks. Wojciech Mondry. Redakcja: Częstochowa, ul. Racławicka 12. Strona 481:

    Z Dąbrowy Górniczej.
    W niedzielę, dnia 17 b.m. w dużej sali Stow. Robotników Chrześcijańskich w Dąbrowie Górniczej odbyło się zebranie organizacyj katolickich i narodowych w celu wystosowania prośby do Ojca św. o beatyfikację królowej Jadwigi. Zebranych w liczbie około 300 osób powitał p. prof. Smoleński. Następnie zaproszona prelegentka p. dyr. Zieleniewska z Dąbrowy, scharakteryzowała zebranym w nader treściwy sposób postać świątobliwej królowej Jadwigi. Z kolei zabrał głos ks. prob. Niedźwiedzki, dziękując p. prel. dyr. Zieleniewskiej za piękny referat. Zwracając się do zebranych organizacyj, zachęcał do pracy ściśle związanej z Kościołem i zapoznał zebranych z ważniejszymi momentami prac, mających na celu zaliczenie królowej Jadwigi w poczet błogosławionych. Na zakończenie p. prof. Smoleński odczytał tekst podań, poczem odśpiewano hymn „Boże coś Polskę”. Po zebraniu przystąpiono do złożenia podpisów przez zarządy wszystkich obecnych organizacyj.

    Więcej
  • Śmierć ks. szamb. St. Mazurkiewicza

    „Niedziela” – Ilustrowany Tygodnik Katolicki Diecezji Częstochowskiej nr 23 z czerwca 1933 r. Wydawca: Instytut Akcji Katolickiej Diecezji Częstochowskiej. Redaktor: Ks. Wojciech Mondry. Redakcja: Częstochowa, ul. Racławicka 12. Strona 277.

    *możliwy jest błąd datowania artykułu: ks. Mazurkiewicz zmarł w lutym

    Z życia naszych parafij.
    Z DĄBROWY GÓRNICZEJ.

    Parafja nasza w lutym b. r. dotknięta została bolesnym ciosem przez śmierć zasłużonego, długoletniego proboszcza parafji w Dąbrowie Górniczej ks. szamb. St. Mazurkiewicza.
    Zarząd Akcji Katolickiej postanowił dla uczczenia zasług i wyrażenia hołdu pamięci zmarłego Kapłana urządzić Akademię żałobną w dn. 8 maja, t. j. w dniu imienim zmarłego Kapłana.
    O godz. 9-ej rano odprawione zostało w miejscowym kościele za spokój duszy Zmarłego nabożeństwo żałobne, na które mimo dnia powszedniego stawili się delegaci różnych organizacyj ze sztandarami w żałobie oraz liczni parafjanie.
    Wieczorem po nabożeństwie majowem wielka sala w domu Stow. Robotników Chrześcijańskich napełniłą się publicznością. Na scenie udekorowanej śród draperyj z krepy i sztandarow widniał portret zmarłego Proboszcza. Otwarcia żałobnego obchodu dokonał prezes Akcji Katolickiej p. prof. Smoleński, pocztem p. Wł. Łukaszewicz odczytał życiorys zmarłego Kapłana. Zkolei delegacji: Akcji Katolickiej, Katolickiego Związku Polek, Stow. Robotników Chrześcijańskich, Polskiej Macierzy Szkolnej, Narodowej Org. Kobiet, T-wa Dobroczynności i Obywatelskiego Komitetu Ratunkowego, Sodalicji Marjańskiej i Absolwenter Żeńskiej Szkoły Handlowej wygłosili względnie odczytali iminiem reprezentowanych organizacyj przemówienia o działalności Zmarłego. Jednozgodnie podkreślono Jego wielkie zalety umysłu i serca, umiłowania Prawdy Chrystusowej, w obronie której był nieraz surowo, a niesłusznie sądzony przez ludzi przewrotnych. Do powodzenia akademji przyczyniły się: chór kościelny „Echa”, który na czele ze swym wytrawnym dyr. p. Kostulskim wykonał kilka podniosłych utworów, śpiew solo p. Walentyny Kobzińskiej z Myszkowa i gra na skrzypcach i wiolonczeli p. p. Władysława Tuszyńskiego i Włodzimierza Kotta. Pozatem dzieci z sierocińca i przedszkola św. Józefa wypowiedziały deklamacje.
    Cała akademja odbyła się w poważnym i podniosłym nastroju. Całkowity dochód w sumie około stu (100) złotych przeznaczony został na fundusz budowy pomnika ś. p. ks. St. Mazurkiewicza. Wkrótce odbędzie się na ten sam cel zbiórka na listy składkowe przez osoby do tego upoważnione.

     

    Więcej
  • św. Mikołaj w Łukasińskim

    Kurjer Zachodni z grudnia 1934
    (brak  dokładnej daty – 01.12.1934 jest umowne)
    Podziękowania dla Macieja Stojaka za przepisanie reportażu.

    Wśród biednej dziatwy
    Dnia 8 b.m gimnazjum męskie im. W. Łukasińskiego w Dąbrowie zaprosiło św. Mikołaja, aby ucieszył serduszka najmłodszej i najbiedniejszej dziatwy szkoły powsz. Nr. 3. Ze wzruszeniem i radością patrzyły dzieci na staruszka, który tak serdecznie i mile przemawiał do nich, a tak przedziwnie wiedziało ich figlach i psotach. Ale św. Mikołaj dobrotliwy – to też z wielkiego kosza, który tyle budził zaciekawienia, posypały się podarunki. Czego tam nie było: słodycze, książeczki, przybory szkolne i wiele innych rzeczy. Przy herbatce i apetycznych pączkach upłynęła godzina, a potem muzyka… korowody… zabawy… I wreszcie z przytulonemi  do rozradowanego serca torebkami do domu.

    Za tę chwilę radości, jakiej doznały dzieci, za tę serdeczną i miłą współpracę szkoły średniej z powszechną, kierownik szkoły nr. 3 składa dyrekcji gimnazjum, uczniom i paniom z komitetu rodzicielskiego przy gimnazjum serdeczne podziękowanie.

    Więcej
  • Pożyczka i skargi podatników

    Kurjer Zachodni z grudnia 1934
    (brak  dokładnej daty – 01.12.1934 jest umowne)

    Podziękowania dla Macieja Stojaka za przepisanie reportażu.

    Pożyczka i skargi podatników na Radzie miejskiej w Dąbrowie.
    Porządek obrad ostatniego, środowego posiedzenia rady miejskiej w Dąbrowie obejmował tylko dwie sprawy, mianowicie poprawkę uchwały Rady miejskiej w sprawie umowy z elektrownią okręgową na oświetlenie uliczne miasta, oraz zaciągnięcie z Funduszu Pracy długoterminowej pożyczki, w kwocie 110 tysięcy zł. na budowę domków na kolonji Staszica.

    W danym razie chodziło tylko o załatwienie formalności, gdyż pieniądze te już otrzymano i zużyto na rzecz zupełnie niecelową, o ile bowiem sam pomysł zabudowy nieużytków na odległych peryferjach miasta był racjonalny i pożyteczny, o tyle wykonanie go było wysoce niefortunne.

    Sądzić też należy, iż zarząd miejski zwłaszcza po przykrem doświadczeniu ze spółdzielnią Legjonowo, nie będzie się już angażował w eksperymenty, zgóry skazane na niepowodzenie.

    W wolnych wnioskach poruszono dwie ciekawe sprawy. Pierwsza dotyczyła wiaduktu na dworcu kolejowym. Otóż mimo skarg i poruszania sprawy tej w prasie, oświetlenie wiaduktu jest fatalne, co w połączeniu z dziurami w podłodze wiaduktu daje się mocno w znaki przechodniom, zwłaszcza idącym z pakunkami.

    W sprawie tej Magistrat zwróci się do odpowiednich władz kolejowych i może wreszcie interwencja ta odniesie pożądany skutek.

    W drugiej sprawie chodziło o rzecz ważniejszą, mianowicie o zbyt rygorystyczny, a nawet bezwzględny stosunek miejscowego urzędu skarbowego do właścicieli nieruchomości.

    Podług twierdzenia skarżących się radnych, urząd skarbowy nie bierze pod uwagę stosownych wyjaśnień i okólników władz skarbowych, jak również nie uwzględnia istotnego stanu rzeczy, t. j. faktycznych dochodów lub wpływów, co wśród podatników wywołuje duże rozgoryczenie, jako rzecz niesłuszna i niesprawiedliwa. Zwłaszcza, że zdarzają się wypadki, iż nawet osoby, które zapłaciły już podatek, są w dalszym ciągu niepokojone o uiszczoną już należność.

    W wyniku skarg postanowiono, że p. prezydent zwoła specjalną konferencję z udziałem przedstawicieli własności nieruchomej, kupiectwa i rzemiosła, a jednocześnie zostanie także zaproszony naczelnik urzędu skarbowego, któremu przedstawione zostaną wszelkie skargi, poparte faktami i dowodami.
    Gdyby nie odniosło to skutku, zainteresowani będą zmuszeni zwrócić się w tej sprawie do władz centralnych, nikt bowiem nie uchyla się od płacenia należnych świadczeń i podatków, każdy jednak ma prawo domagać się aby obciążenia te były słuszne i sprawiedliwe.wrócić się w tej sprawie do władz centralnych, nikt bowiem nie uchyla się od płacenia należnych świadczeń i podatków.

    Więcej
  • Halka w Dąbrowie

    Kurjer Zachodni z grudnia 1934
    (brak  dokładnej daty – 01.12.1934 jest umowne)
    Podziękowania dla Macieja Stojaka za przepisanie reportażu.

    Halka w Dąbrowie Górn.
    W sobotę 15 b.m. w sali kina „Bajka” dają artyści oper warszawskiej i katowickiej nieśmiertelną „Halkę” Moniuszki. Piękny, liryczny tenor Narocz-Nowicki (Jontek), młoda i utalentowana sopranistka Warzyńska (Halka), znakomity baryton Narożny (Janusz), świetny bas Kruzer (Stolnik), Hoffmanowa znana mezzosopranistka (Zofja) oraz Łysak (Dziemba) dają rękojmię, że wieczór ten będzie prawdziwą ucztą artystyczną dla melomanów Dąbrowy. Chór 30 osób, orkiestra 35 osób. Tańce wykona zespół […]

    Więcej
  • Nowa dzielnica - Staszic

    Kurjer Zachodni z 22.03.1933
    Podziękowania dla Macieja Stojaka za przepisanie reportażu.

    Plan regulacyjny i plan zabudowy nowej dzielnicy w Dąbrowie

    Onegdaj odbyło się posiedzenie Rady miejskiej w Dąbrowie, poświęcone głównie załatwieniu dwóch planów regulacyjnych miasta. Na wstępie p. prezydent Madeyski zgłosił dwa nagłe wnioski: jeden w sprawie uregulowania spłaty pożyczki, zaciągniętej w Banku Komunalnym, a drugi w sprawie zmiany taryfy kominiarskiej.

    Nagłość obydwu wniosków przyjęto i odrazu przystąpiono do ich załatwienia.

    Co do pozostałości pożyczki w polskim Banku Komunalnym, w wysokości 30 tys. zł. Upoważniono zarząd miasta do załatwienia jej zgodnie z przeprowadzonem z bankiem porozumieniem, co zaś do zmiany taryfy kominiarskiej, obecne stawki za czynności kominiarskie zostały obniżone średnio o 25 proc.

    Zkolei przystąpiono do załatwienia ważnej dla miasta sprawy, mianowicie zaaprobowania opracowanych przez Magistrat dwóch planów regulacyjnych miasta, t. j. ogólnego i drugiego zabudowy terenów poleśnych na kolonji Staszica. Jeżeli chodzi o ogólny plan regulacyjny miasta, to Magistrat w 1929 r. sporządził pierwszy projekt, poczem po uwzględnieniu zgłoszonych w tej sprawie sprzeciwów i uwag, opracowano drugi projekt, przedstawiony onegdaj Radzie miejskiej. Projekt ten posiada zasadniczą zaletę, bowiem bierze pod uwagę tylko 20-letni okres czasu, wychodząc ze słusznego założenia, iż plany i projekty na dłuższy przeciąg czasu mogą okazać się tylko pobożnem życzeniem, lub zgoła fantazją. Drugą zaletą jest brak w planie regulacyjnym pomysłów, w rodzaju budowania ratusza, teatru i t. p. inwestycyj. W planie chodzi głównie o możliwie racjonalne rozplanowanie […] zaznaczając, iż w przedstawionym projekcie miano na względzie przedewszystkiem dobre rozplanowanie sieci komunikacyjnej, oraz stworzenie harmonijnej i estetycznej całości, z możliwem uwzględnieniem potrzeb miasta i jego ludności.

    Plan dzieli miasto na siedem stref czyli dzielnic. Pierwsza, stanowiąca część zwartą, obejmuje 73.63 ha, druga, t. zw. półzwarta 157.44 ha, trzecia luźna o przestrzeni  442.87 ha, czwarta przemysłowo-mieszkaniowa 237.5 ha, piąta – przemysłowa 43.96 ha, szósta – przeznaczona na parki i zieleńce obejmuje 231.60 ha, wreszcie siódma zajęta przez koleje zajmuje 46.38 ha. Ogółem miasto zajmuje 1233.47 ha.

    Następnie p. inż. Ferch omówił plan zabudowy terenów poleśnych na kolonji Staszica, położonych przy szosie strzemieszyckiej. Są to tereny państwowe o przestrzeni 81.5 ha, przeznaczone na cele budowlane. Na obszarze tym ma powstać 15 bloków zabudowanych małymi domkami, przyczem ma to być pierwsza na terenie miasta dzielnica ogrodów, gdyż domki będą stały tylko przy ulicach, a całą wewnętrzną przestrzeń bloków wypełnią ogrody. Prócz domów mieszkalnych, pozostawiono miejsce na kościół, dom ludowy, jak również zarezerwowano pewną przestrzeń na powiększenie cmentarza grzebalnego.

    W sprawie obydwóch planów nikt nie zabrał głosu i przyjęto je bez dyskusji. Plany te zostaną wyłożone do przeglądania, poczem po uwzględnieniu ewentualnych sprzeciwów i uwag, względnie ich odrzuceniu, raz jeszcze wrócą do Rady miejskiej, a następnie zostaną przesłane władzom nadzorczym do zatwierdzenia.

    Więcej
  • Św. Mikołaj w Dąbrowie

    Kurjer Zachodni z 6.12.1936 
    Podziękowania dla Joanny Lewickiej za przepisanie reportażu.

    Święty Mikołaj w Dąbrowie
    Staraniem Stowarzyszenia pań św. Wincentego w niedzielę 6 bm. o godz. 15 w Resursie odbędzie się doroczny obchód dziecięcy św. Mikołaja. Czysty dochód przeznaczony dla najbiedniejszych ze Stow. Pań Wincentek.

    Więcej

Wyszukiwaniew naszej bazie

Nawiguj klikając na trójkąty poniżej

♦ - wpis encyklopedyczny

Losowy memoriał

Więcej

Nasza baza 

7564 - skany

174 - wpisy encyklopedyczne

398 - dawne artykuły prasowe

Współpraca

Muzeum

Forum

Dawna Dąbrowa

menu
zamknij