Muzykalny deut – bracia Wilkoszewscy

Muzykalny Duet

Są w Dąbrowie bardzo popularni. Kiedy staną obok siebie w jednakowych ubraniach, identycznym ruchem splatając ręce – ledwo można odróżnić, który Kazimierz, a który Franciszek. Teraz, w starszym wieku – mają po 59 lat – łatwiej odnaleźć w ich twarzach odmienne rysy, ale jako młodzi chłopcy byli podobni niczym dwie krople wody. Prócz twarzy i sylwetek mieli takie samo pogodne usposobienie oraz jedno wielkie, wspólne upodobanie: muzykę.

Jeszcze zanim poszli do gimnazjum — nikt w rodzinie nie miał wątpliwości, jaka będzie ich przyszłość. Oni sami widzieli ją wypisaną na pięciolinii i nie chcieli słyszeć o innym zawodzie, jak zawód muzyka. Przez dwa lata ostro pracowali, przygotowując się do matury w gimnazjum im. Łukasińskiego w Dąbrowie, prowadząc szkolną orkiestrę — i parę razy w tygodniu jeżdżąc do Katowic, do Instytutu Muzycznego, gdzie Kazimierz uczył sie gry na skrzypcach, a Franciszek — fortepianu i teorii muzyki. Po maturze znaleźli się w Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie. Miała ona wiele zalet i jedną wadę: była prywatna, a co za tym szło — nauka w niej słono kosztowała. Aby zaoszczędzić ojcu wydatków, zgłosili się na egzamin konkursowy do Państwowego Konserwatorium Muzycznego. Łatwiej by było biblijnemu wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż kandydatom przez sito tego egzaminu – a jednak przeszli. Kazimierz kontynuował naukę w klasie skrzypiec, Franciszek studiował fortepian i teorie, a prócz tego pracowici bliźniacy kończyli jeszcze wydział pedagogiki, którego dyplom upoważniał do nauczania muzyki i śpiewu w szkołach średnich. No i grali w orkiestrze radiowej.

Ceniono ich tam bardzo, należeli do najlepszych, ale co na prawdę potrafią — pokazali dopiero no studiach, kiedy założyli 16-osobową orkiestrę taneczną — „Jazz braci Wilkoszewskich”. W niedługim czasie zasłynęła ona w Warszawie, jako przygrywająca do tańca na najelegantszych, reprezentacyjnych balach warszawskiej śmietanki. Obsługiwali wszystkie bale mody, pracy, politechniki, rządowe bankiety i rauty. Istnienie „Jazzu” przerwała wojna. Franciszek, po daremnej próbie powstrzymania hitlerowskiej nawały u wrót stolicy, w czym brał udział jako członek Ochotniczych Batalionów Obrony Warszawy, wrócił do rodzinnego Zagłębia. Przez całą okupacją pracował w hucie jako suwnicowy i oczywiście — potajemnie uczył muzyki. Z bratem spotkali się dopiero po wojnie. W 1944 r. Kazimierz, jako powstaniec warszawski z bronią w ręku, został wzięty do niewoli na Starówce i wywieziony do obozu koncentracyjnego, skąd wyzwolił go dopiero zwycięski marsz ciągnących ze Wschodu wojsk.

Po wojnie przed obydwoma braćmi otworzyło się wielkie pole działania. Już w marcu 1945 r. rozpoczęła próby hutnicza orkiestra pod dyrekcją Franciszka. Chociaż złożona wyłącznie z amatorów — osiągnęła poziom niemal że zawodowy, grała na wszystkich ważniejszych uroczystościach w całym województwie, miała audycje w radio. Istnieje do dzisiaj, ale niewiele pozostało z jej dawnej świetności. Zamiast się rozwijać — wegetuje. Ilość muzyków z 37 skurczyła się do 12, a i ci przychodzą na próby w kratkę, bo mimo wielokrotnie powtarzanych starań nie można załatwić, aby wszyscy gnający zatrudnieni byli na jednej zmianie. Franciszek jest rozgoryczony, nie może dyrekcji huty „Dzierżyński” darować tego braku zrozumienia. W takiej hucie „Kościuszko” — mówi — orkiestra liczy 110 osób i wszyscy co do jednego pracują na jednej zmianie, a w Dąbrowie to podobno problem nie do rozwiązania! Rzeczywiście: jest w tym mieście piękne zaplecze w postaci Pałacu Kultury, jest sporo ludzi, którzy chcieliby grać, są wreszcie doskonali instruktorzy — i nie ma orkiestry z prawdziwego zdarzenia. Prawie paradoks…

W pierwszych powojennych latach Franciszkowi wielokrotnie proponowano pracę w innych stronach kraju. Nawet się nad tymi propozycjami nie zastanawiał. Chciał zostać w Dąbrowie, ręka w rękę z bratem pracować nad rozwojem ruchu muzycznego. I choć przyszłość pokazała, niestety, że nie jest to teren zbyt wdzięczny dla tego rodzaju poczynań — nie żałuje. Obu braci cieszy przede wszystkim powodzenie w pracy pedagogicznej. Nota bene — pierwszym ich uczniem był nie byle kto, bo Michał Spisak, którego — sami jeszcze będąc studentami — wprowadzali w podstawowe tajniki pięciolinii. Po 32 latach okazało się, że uczeń zachował swoich nauczycieli we wdzięcznej pamięci. Kiedy podczas pobytu Spisaka w Warszawie, Kazimierz odwiedził go w hotelu — portier pytał z wielką ciekawością: — Kim pan jest, że profesor sam fatyguje się do pana z góry?

Po wyzwoleniu Franciszek wiele lat uczył w będzińskiej Szkole Muzycznej, którą zresztą zakładał — razem z jej pierwszym dyrektorem, Zawiszą. Potem rozpoczął pracę w szkolnictwie górniczym, a brat poszedł za jego przykładem. Obaj uczą śpiewu w ZSG i sztygarce oraz sprawują muzyczne kierownictwo nad Międzyszkolnym Zespołem Pieśni i Tańca „Zagłębie”. Nic nie przesadzimy twierdząc, że zespół ten, którego 10-letnia historia pełna jest sukcesów — dużą ich część zawdzięcza właśnie braciom Wilkoszewskim, wkładającym w swą pracę nie tylko wysiłek, ale i serce. Tak to płynie pracowite życie braci Wilkoszewskich. W niewielu wolnych chwilach trochę komponują. Kazimierz napisał m. in. muzykę do widowiska „Stara baśń”, wystawianego przez „Zagłębie”, Franciszek ma na swoim koncie wiele pozycji muzyki lekkiej, a także utworów szkolnych. Za rok obaj bracia idą na nauczycielską emeryturę. Dąbrowa zechce chyba godnie pożegnać swoich zasłużonych pedagogów, choć zapewne nie zrezygnują oni z czynnego życia muzycznego… (A. S.)

Wyszukiwaniew naszej bazie

Nawiguj klikając na trójkąty poniżej

♦ - wpis encyklopedyczny

Losowy memoriał

Więcej

Nasza baza 

7564 - skany

174 - wpisy encyklopedyczne

398 - dawne artykuły prasowe

Współpraca

Muzeum

Forum

Dawna Dąbrowa

menu
zamknij