Huta „Katowice” – obecność

Opis:

11-12.IX.1967 r. „WIECZÓR” – Huta „Katowice” – OBECNOŚĆ (Eugeniusz Zaczyk)

Czasem zadaję sobie pytanie.    Ilu  ich może być? Tu, na tym ogromnym placu budowy – w   tym   niespokojnym   żywiole   produkcyjnych zdarzeń. Wiem, że są pośród nas. Wiem, że żyją codziennym rytmem tej budowy – pracują jak  inni i podobnie jak inni doświadczają smaku   satysfakcji,   że są tu   obecni.

Andrzeja spotkałem przypadkowo w rejonie aglomerowni. Młody dziennikarz – znany z odważnych interwencyjnych reportaży publikowanych często w literackiej prasie. W roboczym drelichu, w ochronnym pomarańczowym kasku na głowie, umorusany błotem, ale swobodny jak zawsze i pełen zniewalającej werwy. – Cześć! – krzyknąłem.. – Co tu, u licha robisz? – Ano… rzucił – pracuję, jak widzisz.., – Prosta odpowiedź zwyczajność wyjaśnienia – nie ma o czym mówić! Ja się prawie krztuszę z emocji, a ten… po prostu: – „pracuję, jak widzisz”. Szarpię go na pobocze gliniastej skarpy usypanej przez wielka koparkę na gąsienicach, klepię po ramionach i wreszcie, aby przekrzyczeć wycie silnika pracującego nie opodal caterpiliara. – No, mów, mów od kiedy tu jesteś, co tu robisz, po co ten kamuflaż… – Żaden kamuflaż – słyszę odpowiedź – pracuję u generalnego wykonawcy, normalnie, na umowie: jestem tu fizycznym na oddziale montażu, dobry zarobek – mam piętnaście siedemdziesiąt na godzinę. Ten charakterystyczny język. Tak tu właśnie mówią starzy budowlańcy: prosty informacyjny skrót – gdzie, zaszeregowanie, co i u kogo. To im wystarcza. Już wszystko wiedzą. Już się znają. Tu się niewiele mówi. Tu się wskazuje na robotę. Ona – i tylko ona! – określa człowieka. Ona go wyróżnia i umieszcza w poszczególnych jednostkowych wyobrażeniach tam właśnie, gdzie rzeczywiście jest osadzony. To efekt powszechnej tu wiedzy o hucie. Równoczesność działań na poszczególnych wydziałach budowanego obiektu zmierzająca do zainicjowania równoczesności produkcyjnego rozruchu tych wydziałów, wymaga pełnego współdziałania wszystkich z wszystkimi. Imponująca (bo tak przecież potoczna) świadomość realizowanego celu. I to też satysfakcjonuje, bo takiej samoświadomości i samowiedzy jaką reprezentują tu szeregowi pracownicy, nigdy jeszcze dotąd na polskich placach budowy nie było. Więc i tym można, a nawet należy się chwalić.

Znany pisarz, Stanisław Broszkiewicz, przebywa tu od prawie dwóch lat. Współpracując z zakładową gazetą – „Głosem Huty Katowice”, powołał do życia przezabawną postać Hindusa Baskara, który usadowiony w wielkiej lektyce dźwiganej przez czterech forysiów, przemierza z dostojną powagą rozległe „gościńce” budowy. Problemy huty, jej potoczne sprawy, postacie jej budowniczych – ich postawy i charaktery ukazywane poprzez pogodne sowizdrzalskie spojrzenie egzotycznego przybysza, stanowią ujmująco żywą i barwną relację o tym, co się na tym gigantycznym obiekcie aktualnie dzieje. Budowniczowie odnoszą się do owego „lektykowo-rekonesansowego” żywota Jego Dostojności Hindusa Baskara (czytaj: Staszka Broszkiewicza) z wielką admiracją.
Pełniłem przez pewien okres czasu obowiązki kontrolera dokumentacji spedycyjno-przewozowej.  Podczas   jednej z moich interwencji w Budostalu-4 (Generalny Wykonawca), natknąłem się na Tomasza. Prozaik, autor życzliwie przyjętych przez krytykę dwóch zbiorów opowiadań, ciekawie zapowiadający się eseista. Nie ukrywałem swojego zaskoczenia. On, zresztą, również. – Rany boskie! – zawołaliśmy niemalże równocześnie. – Co tu robisz? – Pracuję. A ty? – Też. – Był tu zatrudniony jako starszy inspektor eksploatacji. Czy wiedzą, czym się rzeczywiście zajmuje? Nie. Po co mają wiedzieć? Pracuje na tej samej zasadzie, co inni. Te same obowiązki te same uprawnienia. Żadnych specjalnych względów: to, że pisze nie ma żadnego wpływu na to, co tu robi. Ale patrzy. Gromadzi spostrzeżenia. Przeżywa wszystko bardzo intensywnie: kumuluje w sobie wrażenia – może kiedyś uzewnętrznią się w jakimś twórczym dokonaniu. Na razie jest jednym z nas – po prostu budowniczym tej huty. I to jest chyba najważniejsze. Podkreślają to z całą stanowczością. Zarówno Andrzej, jak i Tomasz. Pracują. Nie widzą tu siebie w kategorii doraźnego poznawczego eksperymentu, I kiedy stąd pewnego dnia odejdą, to tak jak ludzie którzy mają świadomość, że to, co było do dokonania, zostało dokonane, i że pora na podjęcie nowej pracy tam, gdzie ona na nich czeka. Są młodzi, nie szukają możnych protektorów, którzy mogliby im na tej budowie załatwić fikcyjne posadki, aby zechcieli żyć pozornym życiem tego obiektu, znaleźli lepsze rozwiązanie: są obecni    naprawdę.

Ilu ich może być? Niełatwo odpowiedzieć, bo rozproszyli się wśród tych czterdziestu tysięcy pracujących tu ludzi i skutecznie zakonspirowali. Ale nie jest to istotne. Ważne, że się tu znaleźli, że są wśród nas. Będziemy czekać na ich reportaże, obrazy, książki. Bo nie ulega wątpliwości, że ta wspaniała budowa, zasługuje na równie wspaniałą… sztukę.

Baza, taka jak inne – zwyczajna. Wielki ogrodzony siatką plac, budynki socjalno-administracyjne, hala warsztatów, stacja paliw… Na betonowej nawierzchni placu kilkadziesiąt pojazdów różnego typu – Steyry, Jelcze, Ziły, Tatry: pojazdy o różnej ładowności i użyteczności – dłużyce, skrzynie, wywrotki. Szeroka brama wjazdowa zwieńczona napisem: „Transbud – Oddział 2”.

Pracuje obecnie na terenie budowy taty „Katowice” blisko sto różnych przedsiębiorstw z całego kraju. Niespotykana w dziejach naszej gospodarki koncentracja narodowego wysiłku na podjętym procesie inwestycyjnym: trwa imponująca realizacja wielkiego przedsięwzięcia. Sto przedsiębiorstw, ale wymienię i wyróżnię tylko jedno. Sto przedsiębiorstw, każde z jednakowo wielkimi zasługami i tak samo ważne, ale mówić będę tylko o jednym z nich: o popularnym tu „Transbudzie”. Przyczyna jest prosta – minęła niedawno temu trzecia rocznica obecności tego przedsiębiorstwa (jednego z pierwszych) na tutejszym placu budowy – okazja więc do paru okolicznościowych refleksji i spostrzeżeń.

Mówi się potocznie, że początki są zawsze najtrudniejsze. Pamiętam starą bazę „Transbudu”…  Zabłocony placyk-bajorko o powierzchni jednego hektara otoczony kilkunastoma drewnianymi baraczkami. Na placyku mieściło się zaledwie dwadzieścia procent pojazdów znajdujących się w dyspozycji przedsiębiorstwa – były więc kłopoty z ich konserwacją i naprawami: często przeprowadzało się te zabiegi bezpośrednio na placu budowy nie zwracając uwagi na warunki atmosferyczne – na to, czy padał śnieg lub deszcz. Obiady jadało się na stojąco, pod gołym niebem, albo… w autobusie, który podstawiano w porze posiłków. Nikogo te niedogodności nie zrażały – nie było narzekań ani sprzeciwów.  Pionierski,  jakże romantyczny okres czasu. Sprzyjał zawiązywaniu się bliskich kontaktów między ludźmi – rodziły się łatwo sympatie i przyjaźnie, był to równocześnie okres wielkiego zapału do pracy: nikt nie liczył upływających godzin – gdy było trzeba pracowało się przez całą dobę, a nawet dłużej. Pierwszy dyrektor oddziału, inżynier Lesław Lubański, kiedy został awansowany na wyższe stanowisko, żegnał starą bazę ze łzami w oczach. Przybył tu wraz z innymi pracownikami w momencie, kiedy zakończyła się trzebież lasu i w pole wyszły pierwsze maszyny. Odchodził, gdy z bezkresnej równiny stanowiącej plac budowy wyrastać zaczęły pierwsze stalowe zarysy przyszłego obiektu. Swój poważny udział w przeobrażeniach pejzażu budowy miał oczywiście, „Transbud”. Miliony metrów sześciennych ziemi oraz setki tysięcy ton różnego rodzaju materiałów i konstrukcji przewiezione zostały pojazdami drugiego oddziału. Jakże więc można było odchodzić spokojnie od miejsca w którym zaistniało tyle różnych zdarzeń, któremu poświęciło się… siebie…

Obecny dyrektor „Transbudu” inż. Jerzy Gajda, ma również wiele kłopotów, chociaż innego już rodzaju. Jest nowa baza, jest zaplecze, jest zorganizowana administracja, ale wzrosły ogromnie potrzeby placu budowy, a tym samym – wymagania jakie stawia huta „Transbudowi”. I nie chodzi tu już o wzrastającą z dnia na dzień ilość przewożonych ton, co raczej o charakter i rodzaj transportowanych materiałów, coraz bardziej niezwykłych i skomplikowanych w swojej formie, wymagających zastosowania wielkich specjalistycznych, często unikalnych jednostek transportowych. I tu pojawia się zaraz następny problem: drogi. Ich nawierzchnie poddawane ogromnym obciążeniom nie wytrzymują długo: pękają, kruszą się, zapadają. A budowa nie chce i nie może czekać. Jest się o co martwić. Inżynier Gajda nie szuka jednak łatwych zasłon. Transport – mówi – to sfera równie bezpośredniej produkcji, jak zabieg wytwarzania. Jest tak samo ważny, więcej – jest w procesie produkcji – po prostu niezbędny! – Ta nowoczesna definicja transportu osadzająca go na właściwym miejscu, a więc nie w aferze usług, ale utożsamiająca go z procesem produkcji, pociąga za sobą praktyczne konsekwencje. Są dlatego świadomi swojej trudnej, odpowiedzialnej i niezbędnej roli, jaką im wyznaczono w tym ogólnonarodowym dziele budowy. Robią dlatego wszystko, aby występujące trudności możliwie szybko i skutecznie rozwiązywać. Podobnie, zresztą, jak inni. Ot: zwyczajny obowiązek i zwyczajny wysiłek jednego ze stu pracujących tu przedsiębiorstw. Ani większy, ani mniejszy. Po prostu codzienny.

Przeczytaj więcej w Cyfrowej Encyklopedii Dąbrowy Górniczej: Kopalnie, huty, firmy - Huty - Huta Katowice Bibliografia - Czasopisma i gazety - Wieczór

Wyszukiwaniew naszej bazie

Nawiguj klikając na trójkąty poniżej

♦ - wpis encyklopedyczny

Losowy memoriał

Więcej

Nasza baza 

7565 - skany

175 - wpisy encyklopedyczne

398 - dawne artykuły prasowe

Współpraca

Muzeum

Forum

Dawna Dąbrowa

menu
zamknij