Kilka słów o Zagłębiu Dąbrowskiem – cz. II

Opis:

Ziarno nr 31 z 29.07.1904 – Kilka słów o Zagłębiu Dąbrowskiem – Edward Nałęcz

Ziarno nr 32 z 19.08.1904 –  Kilka słów o Zagłębiu Dąbrowskiem – Edward Nałęcz

 

Najdawniejsza wiadomość, jaką o naszych kopalniach dochodzi nas z r. 1136, nie o kopalni ołowiu, którego procentowość w rudach była przecie znaczna, lecz o kopalni srebra, choć procentowość tegoż była minimalna, nas poucza. Przecież – jakkolwiek to są najdawniejsze ślady górnictwa polskiego, nie od kopalń srebra i ołowiu wzięło początek górnictwo.

Kolebką jego były rudnice, czyli kopalnie rudy żelaznej, dostarczające żelaza, metalu najpotrzebniejszego w życiu domowem i w sprawach wojennych, więc publicznych.

Kraj nasz posiada dużo rudy żelaznej, już to w postaci rudy miałkiej, już kamionkowej, wreszcie na bagnistych obszarach w postaci rudy łąkowej, wprost na powierzchni się znajdującej, bardzo wprawdzie mało procentowej, ale będącej tuż pod ręką, dla której nie trzeba budować kosztownych szybów, ani też po nią schodzić do podziemia.

Wogóle można powiedzieć, że dopiero z wiekiem XIII mnożą się naprawdę u nas podania i wiadomości o górnictwie, choć takowe redukują się jeszcze do wzmianek bardzo nielicznych i zaledwie okolicznościowych. Przeważnie zaś podania te odnoszą się do salin bocheńskich i wielickich, z czego wynika, że saliny zajęły wtedy w górnictwie naszem miejsca tyle wydatne, iż pociągnęły ku sobie przeważną część sił ówczesnego przemysłu górniczego. I nie mogło być inaczej, ze względu na naturę owego skarbu kopalnego, stanowiącego niezbędną potrzebę ogółu ludzi, tak dobrze bogatych jak ubogich.

Saliny w XIII wieku zajęły w naszym przemyśle górniczym odrazu miejsce pierwszorzędne. Pamięć o tem przechowała się nietylko w podaniu. Jeżeli o innych kopalniach naszych mało co, a o bardzo wielu z nich zupełnie nie wiemy, to przeciwnie saliny, szczególnie wielickie, dostarczają dla dziejopisa bardzo obfitego i nader szczegółowego materyału.

Były one tematem opisów a nawet głębokich studyów, nietylko dla krajowców; pisali o nich niemcy, francuzi i anglicy, poeci nawet różnych czasów i narodowości wynosili z głębi owych podziemi czarodziejskich wrażenia, które w mowie wiązanej oddawali.

Wspomnimy tu sławny poemat łaciński Schroetera z r. 1544 dedykowany Zygmuntowi Augustowi, wielokrotnie drukowany.  Żupy stanowiły od czasów niepamiętnych rodzaj instytucyi zupełnie samodzielnej, niepodległej prawu pospolitemu, ani żadnym władzom krajowym, prócz królewskiej. Tak było już i za Bolesława Wstydliwego, jak tego dowodzi akt lokacyjny miasta Bochni z r. 1253. Za Kazimierza Wielkiego to autonomiczne wyosobnienie żup zostało prawem pisanem utwierdzone.

Ażeby usunąć góry od jakiegokolwiek wtrącania się panów, ci mieli najsurowiej wzbronione wchodzenie do nich bez upoważnienia królewskiego, a król Kazimierz szczególnie drażliwy był co do tego.  Zdarzyło się np. raz że wojewoda krakowski, pan Neorza zajechał przed żupę wielicką i kazał sobie mniej właściwie stamtąd coś podać.  Dowiedział się o tem król i srodze za to się pogniewał, a choć pan Neorza był wojewodą, nie było jednak żartu z królem Kazimierzem, który dobrym i wyrozumiałym był dla chłopków, ale panów wojewodów, choć najmocniejszych, lecz jeśli kto był niesfornym, umiał wsadzać do turmy głębokiej o wiązce siana i dzbanku wody, na śmierć głodową, jak to się przytrafiło Maćkowi Borkowiczowi, wojewodzie wielkopolskiemu, który dopóty broił, aż ściągnął na siebie surowy lecz sprawiedliwy gniew królewski.

Zbrodnia pana Neorzy nie była znów tak straszną, król jednak gniewał się więcej niż dwa miesiące i ledwie się udało, innym panom wyprosić dlań przebaczenie. Nie było przecież i to zupełnem, bo dla przykładu zajście owo zapisane zostało w regestrze przez komisyę, do której należał i pan Neorza.

Musiał się więc nałykać wstydu i upokorzenia, ale król tak chciał, zresztą było to dla innych przestrogą skuteczną, przynajmniej na jakiś czas.

W regestrze przeto zagrożono pokilkakroć utratą dóbr i gardła każdemu z panów, któryby śmiał wchodzić do żupy „czy był duży, czy mały“ kasztelan czy starosta—a tak samo grożono i żupnikom, którzyby nie trzymali drzwi dość zawartych, albo przyjmowali do żupy na wyżywienie konie którego z dygnitarzy…  Jeden tylko podskarbi królewski, gdy przybywał po pieniądze, mógł wchodzić do żupy, ale i to nie sam, tylko—jak kiedyś mówiono—„samoczwart”  t. j. we czterech. Jeśli żupnik się odmieniał, instalacyi nowego dopełniał podkomorzy, przecież i w takim razie powinien był zajechać nie gdzieindziej, jak do gospody, gdzie starsi sztolnicy obsługiwali go i dostawiali wszelkich „necessariów” w ilości prawem przepisanej, t. j. i miara owsa, 8 kurcząt, kopę chlebów, średnią ćwierć mięsa wołowego i picie (jakie i ile, nie powiedziano).  Należał także podkomorzemu od nowego żupnika postaw sukna mechlińskiego a w braku tegoż, pieniędzy 10 marek.

Żupnik nie podlegał żadnemu sądowi krajowemu; jeśli miał sprawę, nie stawiał się na żaden pozew, chyba przed króla, kiedy pod jego pieczęcią był wezwany. Nikt też „z żyjących” (nullus viventium) nie był mocen sądzić jego domowników i służby, tylko on sam.

Górnicy mieli swój własny sąd, złożony z rajców oraz ławników, wybieranych z pośród starszych sztolników przez podkomorzego raz do roku.  Z tymi podkomorzy odprawiał sądy, podług przepisów prawa górniczego. O apelacyi w regestrze niema wzmianki. Żupnik więc, jak widzimy, był panem rzeczywistym w swojej żupie i miał wszelką swobodę rozporządzać się, jak chciał. Od niego zależał los pracujących w kopalniach robotników, sztolników w salinach, kopaczy po innych górach. Tych także bezpośrednim zwierzchnikiem był sztygar.

Sztolnik nieposłuszny, albo dopuszczający się wykroczenia, bywał bezzwłocznie wydalany z roboty przez sztygara i trzymany w zawieszeniu tak długo, dopóki nie otrzymał przebaczenia żupnika a także i sztygara.

Już około r. 1136 były w okolicy dzisiejszego Zagłębia całe wsie zamieszkałe przez górników, wieśniaków, srebro i złoto kopiących. Podług opowiadania kronikarzy, w bitwie z tatarami pod Lignicą r. 1240 walczył cały jeden hufiec, złożony z samych tylko górników polskich.” *)

Nic więc dziwnego, że ludność górnicza dumna jest ze swej przeszłości. Górnik szanuje swoją  tradycyę, w obejściu jego z obcymi niema cienia uniżoności, przeciwnie, niekiedy dostrzedz można w nim pewne cechy wyższości. Górnicy trzymają się kupą, niechętnie przypuszczają do poufałości przybyszów, a ludność napływową uważają za niższą od siebie pod względem hierarchicznym.

Dąbrowa górnicza leży w gubernii piotrkowskiej, w powiecie Będzińskim, nad brzegiem rzeki Czarna Przemsza, w dolinie, otoczona dokoła wyniosłościami. Ogólny widok Dąbrowy przedstawia się zajmująco.

Wśród oparów unoszących się z pół i łąk malarycznych, ciągnących się po nad rzeką, wśród dymów fabrycznych, sterczy las kominów, zieją ogniem wielkie piece, buchają parą kominy i lokomotywy. Świst, huk młotów i turkot maszyn napełnia przestrzeń. Gorączkowe życie panuje wszędzie. Ludzie śpieszą do pracy, śpieszą do spoczynku. Tłum czarny, uznojony, – przy nadeszłej zmianie, przepełnia ulice pełne kurzu w lecie, grzązkiego błota na wiosnę lub w jesieni.

A po nad tem roztacza się horyzont zamglony. W nocy elektryczne lampy roztaczają łagodne światło, które miesza się z krwawym blaskiem ogni fabrycznych. W Zagłębiu Dąbrowskiem zaczęto dobywać węgiel kamienny około r. 1795.  Pierwsze poszukiwania dokonane tu były przez rząd pruski, pod którego władzą pozostawała w owym czasie ta część kraju naszego. Z początku węgiel  dobywano z wierzchu, czyli sposobem odkrywkowym. To znaczy, że zdejmowano warstwę ziemi urodzajnej i wydobywano węgiel dochodzący aż pod tę powierzchnię.

Pierwsza kopalnia posiadająca t. z. „szyb,” t. j. otwór główny, przez który górnicy spuszczają się do głębi, otrzymała nazwę „Reden” od ówczesnego ministra pruskiego tegoż nazwiska.

Kolonia Reden nosząca dotąd nazwisko zapożyczone od kopalni, jest najludniejszą osadą Dąbrowy. Po obu stronach wybrukowanej porządnie ulicy czy szosy, stoją domki starego typu otoczone ogródkami.

Domki te wzniesione zostały za czasów górnictwa rządowego i służyły za mieszkania dla urzędników. Tu niegdyś ześrodkowywało się życie Dąbrowy, tu było „Kasyno,” w którem odbywały się bale w dniu 4 grudnia, będącym świętem patronki górników S-tej Barbary.

Tu wreszcie stanął pierwszy szpital górniczy.  Wielki ten gmach, osłonięty cieniem topoli nadwiślańskich, na frontowej ścianie nosi godła górnicze—jest zbudowany tuż obok iglastego lasu i otoczony polami. Przez długie lata szpital ten oddawał wielkie usługi mieszkańcom. Życiu górnika bowiem, często zagraża poważne niebezpieczeństwo.

Opadnie odłam skały, osunie się ziemia, ugnie słup podtrzymujący sklepienie, a o wypadek nie trudno w mrokach podziemia. Górnik przyzwyczaja się do niebezpieczeństwa, obawa nie mąci spokoju z jakim zjeżdża pod ziemię windą, trzymając w rękę kopcącą lampkę, rzucającą blade i migotliwe światło.  Niemniej praca pod ziemią, to nie zabawka, to bój, który stacza człowiek z przyrodą, wydzierając skarby ukryte w łonie ziemi.

Obecnie gmach poszpitalny przerobiony jest na mieszkania. Kolonia Reden wraz z przyległościami, kopalniami węgla i t. p. jest obecnie własnością potężnej spółki przemysłowej Huta Bankowa.

Huta Bankowa nazwę swą otrzymała stąd, że powstała za czasów  administracyi b. Banku polskiego około r. 1839. Najpierw postawiono tu wielkie piece. Któżby uwierzył, że te ziejące ogniem olbrzymy, wpłynęły znacznie na zmianę powierzchni Dąbrowy?

A jednak tak jest w istocie.

Ciąg dalszy nastąpi.

 

Przeczytaj więcej w Cyfrowej Encyklopedii Dąbrowy Górniczej: Bibliografia - Czasopisma i gazety - Ziarno

Wyszukiwaniew naszej bazie

Nawiguj klikając na trójkąty poniżej

♦ - wpis encyklopedyczny

Losowy memoriał

Więcej

Nasza baza 

7565 - skany

175 - wpisy encyklopedyczne

398 - dawne artykuły prasowe

Współpraca

Muzeum

Forum

Dawna Dąbrowa

menu
zamknij